Propalestyński ruch na uczelniach i ulicach to ogromny problem dla ubiegającego się o reelekcję Joe Bidena. Porównuje się go do masowych protestów młodzieży amerykańskiej przeciw wojnie w Wietnamie, które doprowadziły do zmian na amerykańskiej scenie politycznej.
Zredukowanie największego od półwiecza protestu społecznego w USA do elementu walki wyborczej z retoryką "kto za tym stoi i komu to służy" jest nie tylko odklejką level pro.
Jest też obrzydliwą próbą odebrania podmiotowości ludziom, którzy podjęli ryzyko sprzeciwu wobec Holokaustu 2.0, kładąc na szalę własną przyszłość.
Artykuł w sumie nie wnosi nic poza sugestią, że jacyś ,,oni" (Rosjanie?) inspirują propalestyńskie protesty, aby osłabić Bidena. Szkoda czasu na czytanie.