Skip Navigation
InitialsDiceBearhttps://github.com/dicebear/dicebearhttps://creativecommons.org/publicdomain/zero/1.0/„Initials” (https://github.com/dicebear/dicebear) by „DiceBear”, licensed under „CC0 1.0” (https://creativecommons.org/publicdomain/zero/1.0/)AN

Wyciąganie artykułów zza paywalla

  • Wyciągnie mi ktoś? Gazeta Prawna

    biznes.gazetaprawna.pl Unia Europejska utworzy banki energii? Przełomowe odkrycie ma w tym pomóc

    Po latach badań udało się europejskim naukowcom stworzyć nowatorskie ogniwa sodowo-jonowe. Dają one nadzieję, że wielka transformacja energetyczna, którą realizuje Unia Europejska, nie okaże się aż taka kosztowna dla obywateli. Nad tego typu ogniwami prowadzono badania od lat 70., w końcu zaczęto je...

    Unia Europejska utworzy banki energii? Przełomowe odkrycie ma w tym pomóc
    4
  • www.websiterating.com Jak ominąć paywalle? (7 sposobów na bezpłatne czytanie artykułów)

    Jak ominąć paywalle i czytać płatne artykuły za darmo? To proste; możesz użyć ChatGPT, aplikacji internetowej, takiej jak 12ft Ladder, lub narzędzia do archiwizacji archiwum i wielu innych metod.

    Jak ominąć paywalle? (7 sposobów na bezpłatne czytanie artykułów)
    1
  • tvn24.pl Leśnicy już nie chcą lasu w Juracie. Bracia Obajtkowie: to nie nasz interes

    Na wartej miliony złotych dwuhektarowej działce na Półwyspie Helskim Lasy Państwowe szykują się do inwestycji. Co tutaj stanie? I kto to postawi? Tego leśnicy nie chcą zdradzić. Wiadomo za to, że wcześniej sami wnioskowali, by las przestał być "lasem". Żeby mogli stawiać budynki i wycinać drzewa.

    Leśnicy już nie chcą lasu w Juracie. Bracia Obajtkowie: to nie nasz interes

    cross-postowane z: https://szmer.info/post/953168

    > Na wartej miliony złotych dwuhektarowej działce na Półwyspie Helskim Lasy Państwowe szykują się do inwestycji. Co tutaj stanie? I kto to postawi? Tego leśnicy nie chcą zdradzić. Wiadomo za to, że wcześniej sami wnioskowali, by las przestał być "lasem". Żeby mogli stawiać budynki i wycinać drzewa. > > Działka nr 175 w Juracie liczy dokładnie 2,0455 hektara. Znajduje się kilkaset metrów na wschód od ścisłego centrum miejscowości, przy ulicy Wojska Polskiego. To droga wojewódzka nr 216, główna "arteria" Półwyspu Helskiego. > > Ile może być wart ten grunt? W okolicy nie ma oferty sprzedaży podobnej działki, możemy szukać jedynie w archiwaliach. Znajdujemy dwie oferty z Juraty na sprzedaż działek budowalnych. Cena jednej to cztery miliony złotych, drugiej - siedem i pół miliona. W obydwu przypadkach to kwoty, które trzeba było zapłacić za tysiąc metrów kwadratowych. Przypomnijmy: działka nr 175 ma tych metrów ponad 20 tysięcy. > > Na tym terenie przed laty działał ośrodek wypoczynkowy pracowników handlu spółdzielczego "Merkury", a potem camping "Sosnowa Jurata". Na dostępnej wciąż w internecie (nieaktualnej już) ofercie dla turystów zamieszczono zdjęcia domków, namiotów, camperów i przyczep campingowych. > > Na fotografiach pokazujących miejsca dogodne do rozstawienia namiotu widać rosnące sosny, niewielkie zakrzaczenia. Nie ma wątpliwości, że teren ma charakter lasu wykorzystywanego w sezonie do celów turystycznych, głównie do biwakowania. Niewielkie domki zajmują przestrzeń między drzewami. > > W ofercie "Sosnowej Juraty" czytamy, że jest to "miejsce do wypoczynku dla wszystkich, którzy lubią sosnowy las, bezpośredni kontakt z przyrodą, morskie powietrze nasycone jodem oraz szum morskich fal. (...) Fanów karawaningu i sportów wodnych zachwyci świetna lokalizacja ośrodka". Do obydwu plaż - od strony zatoki i od strony otwartego morza - idzie się stąd nie więcej niż kilka minut spacerkiem. > > Obecnie teren jest ogrodzony, na płocie wisi tabliczka zakazująca wstępu. Z chodnika widoczne są ślady po wyburzeniach części budynków. To efekt prac zleconych wiosną tego roku przez gminę Jastarnia (Jurata leży w jej granicach, a do 2017 roku była częścią miasta). Gmina wynajmowała ten teren od Lasów Państwowych i podnajmowała przedsiębiorcom pod camping za około 80 tysięcy złotych rocznie. Umowa najmu się skończyła, teren wraca pod bezpośredni zarząd leśników, stąd wyburzenia. - Należało to zrobić zgodnie z umową - wyjaśnia Tyberiusz Narkowicz, burmistrz Jastarni. > > Z porównania archiwalnych zdjęć tego miejsca ze stanem istniejącym wynika jasno, że zburzono parterowy niewielki murowany pawilon - recepcję nieistniejącego już ośrodka oraz część parterowych domków letniskowych. > > W ostatnich latach teren ten przypominał nieco zaniedbany, ale jednak urokliwy camping. Czasy świetności ośrodek ma już jednak zdecydowanie za sobą. > > Oaza ciszy na pustyni zgiełku > > Ale jego charakter wciąż pozostaje niezmienny. Odróżnia się od innych położonych w Juracie pensjonatów i hoteli - zabetonowanych, znajdujących się na niewielkich zabudowanych do granic możliwości działkach. To problem, czasem wręcz plaga Półwyspu Helskiego - nadmierna jego urbanizacja, zwykle pod cele turystyczne. Tu każda piędź ziemi jest na wagę złota. Dodajmy – złota, przywożonego w portfelach turystów. Spacerując po Juracie, trudno oprzeć się wrażeniu, że deweloperzy, gdyby im tylko na to pozwolić, zabudowaliby cały ten wąski pas ziemi apartamentowcami z lokalami na wynajem. > > Więc dwuhektarowa działka w centrum tej nadmorskiej osady odróżnia się od innych. Nie ma tu kostki brukowej, asfaltu i betonu. Rosną tu sosny, a miejsce jest jakby oazą spokoju w środku turystycznego zgiełku. > > Przyjrzyjmy się temu lasowi. Jest opisany w ogólnodostępnej aplikacji "Bank Danych o Lasach". > > Dwuhektarową działkę w Juracie, w rubryce "Kategoria ochrony", oznaczono tam zapisem: "OCH. GLEB, OCH. MIAST". Oznacza to, że gospodarka leśna na tym terenie musi być prowadzona na podstawie przepisów szczególnych, określonych rozporządzeniem ministra ochrony środowiska z 1992 roku. Dotyczą one "lasów uznawanych za ochronne". Czytamy w rozporządzeniu między innymi, że lasy uznaje się za "ochronne", jeśli porastają wydmy lub tereny do nich przyległe - gdyż mają chronić glebę przed wywiewaniem (zapobiegać zjawisku przemieszczania się wydm). Na takich terenach należy prowadzić gospodarkę leśną "w sposób zapewniający ciągłe spełnianie przez nie celów, dla których zostały wydzielone". Co to oznacza w przypadku działki w Juracie? Porastające ten teren drzewa - sosny liczące nawet dwieście lat - poprzez swoje systemy korzeniowe stabilizują grunt i zapobiegają przemieszczaniu się wydm. Inaczej mówiąc, zapobiegają zasypywaniu piaskiem siedzib ludzkich, dróg, i tak dalej. > > Dlatego tych drzew nie powinno się wycinać. > > Leśnicy w 2013: tu ma być las > > Do niedawna las porastający teren dawnego ośrodka "Merkury" był też chroniony przez miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego gminy Jastarnia. W planie obowiązującym od 2013 roku obszar ten był określony jako "teren lasu" i zakazane tam było wycinanie drzew. > > Burmistrz Jastarni Tyberiusz Narkowicz już wtedy, w 2013 roku, zabiegał o zmianę przeznaczenia gruntu z "lasu" na "usługi". Wówczas jednak się to nie udało. > > "Gmina na etapie tworzenia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego [czyli w 2013 roku - red.] zamierzała usankcjonować istniejącą od lat 50-tych funkcję ośrodka wczasowego. Na powyższe jednak nie wyrażał zgody nadleśniczy [Nadleśnictwa Wejherowo, był nim wówczas Janusz Mikoś - red.] uzgadniający przeznaczenie gruntów leśnych. W takiej sytuacji Rada Miejska uchwaliła plan, nie dopuszczający budowy obiektów, mimo że takie istniały na terenie" - wyjaśnił w mailu do redakcji burmistrz Narkowicz. > > Obiekty, o których pisze burmistrz, to głównie niewielkie domki letniskowe, jak również parterowy pawilon. > > Dwa Grand Hotele w Juracie > > Plan z 2013 roku obowiązywał do roku 2021. Dwa lata temu uchwalono bowiem nowy plan zagospodarowania przestrzennego. Zgodnie z jego zapisami działka po ośrodku wczasowym "Merkury" przestała być "terenem lasu", a stała się "terenem usługowym". Ma to swoje bardzo konkretne konsekwencje. Wymieńmy kluczowe postanowienia nowego planu. > > Po pierwsze - na działce w Juracie dopuszcza się wycinkę drzew pod budowę infrastruktury technicznej, ścieżek pieszych, dróg pieszo-jezdnych, dróg dojazdowych, dróg eksploatacyjnych dla urządzeń infrastruktury technicznej, małej architektury lub placów zabaw dla dzieci. > > Po drugie zaś dopuszcza się na tym terenie zabudowę, a maksymalny procent powierzchni zabudowy na działce może wynosić 30 procent. Jak duże budynki można teraz tu stawiać? Maksymalna wysokość zabudowy może wynieść 12 metrów, czyli cztery kondygnacje. > > Spróbujmy przełożyć postanowienia nowego planu na możliwości inwestycyjne. > > Działka ma 20 tysięcy metrów kwadratowych, z czego można zabudować 30 procent - to 6 tysięcy metrów kwadratowych. Można na nich postawić czterokondygnacyjne budynki, więc powierzchnię tę mnożymy razy cztery. Ogólnie - powierzchnia wszystkich wybudowanych pomieszczeń wyniosłaby wówczas 24 tysiące metrów kwadratowych. Przyjmijmy, że jedna trzecia tej powierzchni zajęta zostałaby przez pokoje hotelowe (reszta to ciągi komunikacyjne, pomieszczenia gastronomiczne czy sale konferencyjne albo recepcja) i że jeden pokój hotelowy (apartament) zajmie średnio trzydzieści metrów kwadratowych. > > Wówczas w ośrodku znalazłoby się miejsce na 266 pokojów hotelowych. > > Najbardziej znany i największy hotel w Juracie to obecnie hotel Bryza. Dysponuje 83 pokojami hotelowymi. Dla porównania: hotel Sheraton w Sopocie ma 189 pokoi, zaś sopocki Grand Hotel - 126. > > Te obliczenia (hipotetyczne, obrazujące potencjał inwestycyjny nieruchomości, nie zaś konkretne zamierzenia) obrazują, jak ogromne możliwości biznesowe daje miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego podmiotowi, który dysponuje i zarządza tym terenem - czyli Lasom Państwowym. > > Leśnicy w 2021: nie chcemy już lasu > > Każdy miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego podlega konsultacjom społecznym. W odpowiednim terminie można składać uwagi i wnioski do projektu takiego planu. > > 29 marca 2021 roku uwagę dotyczącą terenu po dawnym ośrodku "Merkury" złożyło do nowego planu Nadleśnictwo Wejherowo. > > Przypomnijmy – to samo nadleśnictwo, jak twierdzi burmistrz Jastarni, osiem lat wcześniej nie wyraziło zgody na jakąkolwiek inwestycję na tym terenie, zachowując go w planie jako "las", w którym nie można nic wybudować ani wycinać. > > Jednak osiem lat później nowy nadleśniczy - w 2018 roku został nim Jacek Szulc - zawnioskował, by zapisać w planie, że na dwuhektarowej działce dopuszcza się zabudowę o charakterze "wypoczynkowym, hotelowym, uzdrowiskowym i inne miejsca noclegowe, zgodnie z faktycznym użytkowaniem tych terenów". Uwagę Lasów Państwowych uwzględniono. > > Zapytaliśmy nadleśniczego Nadleśnictwa Wejherowo Jacka Szulca o to, czy Lasy Państwowe zwracały się na etapie przygotowywania planu z prośbą o zmianę funkcji tego terenu. > > Odpowiedział: "Nadleśnictwo nie zwracało się na etapie przygotowywania planu z prośbą o zmianę funkcji na działce 175". > > Odpowiedział tak, mimo że 29 marca 2021 roku złożono wniosek do planu, w którym Nadleśnictwo zabiega o to, by wprowadzić zabudowę o charakterze hotelowym. Jest to zapisane w dokumentach gminy. > > Czy wówczas, wiosną 2021 roku, był ktoś, kto próbował powstrzymać zmianę w planie i zachować dwa hektary "lasu" w Juracie? Okazuje się, że tak. > > Swoje uwagi złożył również Pomorski Zespół Parków Krajobrazowych. Przyrodnicy zwracali uwagę, że "przeznaczenie ww. działki na cele nieleśne oraz zmiana jej przeznaczenia z terenu leśnego na teren zabudowy usługowej, umożliwi budowę kolejnych lokali usługowych np. hoteli w miejscowości Jurata, tym samym wpłynie negatywnie na jej walory krajobrazowe, historyczne i kulturowe". Postulowali odstąpienie od pomysłu zmiany "lasu" na "usługi". > > Uwagę pracowników parku krajobrazowego odrzucono jako "bezzasadną". > > Namiot i hotel > > Jak gmina oraz Lasy Państwowe uzasadniają fakt, że na terenie, który jest porośnięty lasem ochronnym, dopuszczona zostanie wycinka drzew i zabudowa? > > Autorzy planu zagospodarowania przestrzennego, odrzucając postulat przyrodników z parku krajobrazowego, odpisali w ten sposób: "Teren stanowi zdegradowany obszar, zabudowany resortowym ośrodkiem wypoczynkowym. Zmiana przeznaczenia terenu (…) pod zabudowę usługową (…) stanowi ujawnienie istniejącego zagospodarowania". > > Przypomnijmy – gdy to pisano (2021 rok), "stan istniejący" był taki, że na campingu "Sosnowa Jurata" stały małe drewniane domki, a sam ośrodek czekał na wakacyjny najazd camperów i turystów z namiotami. Uznano jednak, że dopuszczenie możliwości budowy dwunastometrowych budynków to "ujawnienie" owego "stanu istniejącego". Można zatem przyjąć, że nie dostrzeżono różnicy między namiotem, camperem czy domkiem letniskowym a trzypiętrowym budynkiem hotelu. > > Podobnej argumentacji używa burmistrz Tyberiusz Narkowicz. W korespondencji z nami pisze, że utrzymywanie w planie zagospodarowania "lasu" (i zakazu zabudowy) na tym terenie "było dla Gminy niekorzystne, gdyż sprzeczne ze stanem faktycznym. Nie pozwalało na zainwestowanie terenu, co ma m.in wpływ na stawkę podatku od nieruchomości". > > Dodaje, że przy zmianie planu w 2021 roku "udało się uzyskać pozytywne uzgodnienie Lasów Państwowych oraz pozostałych instytucji", w tym, jak ustaliliśmy, między innymi uzyskano od Ministerstwa Środowiska "zgodę na przeznaczenie gruntów leśnych na cele nieleśne". > > Sami wybudujemy, ale nie powiemy co > > Z pytaniami o działkę w Juracie najpierw zwróciliśmy się do Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Gdańsku kierowanej przez Bartłomieja Obajtka. Regionalna Dyrekcja nie chciała jednak zabrać głosu. Odesłano nas do Nadleśnictwa Wejherowo. > > Zapytaliśmy więc wejherowskie nadleśnictwo o zamierzenia inwestycyjne wobec tego terenu. Między innymi o to, czy będą wycinane drzewa. > > "Grunt, posiadający funkcję usługowo-rekreacyjną w oparciu o miejscowy plan i od wielu lat tak wykorzystywany, ma zapewniać bezpieczeństwo użytkownikom, tym samym możliwe jest wycinanie drzew, jeżeli zagrażają zdrowiu i życiu ludzi" - odpowiedział nadleśniczy Jacek Szulc. > > W tym miejscu konieczna jest dygresja. Lasy Państwowe i urzędnicy ministerstwa często używają argumentu bezpieczeństwa dla wycinania drzew. Tak było na przykład w Puszczy Białowieskiej w 2019 roku, kiedy przekonywano, że suche drzewa stanowią zagrożenie dla turystów. - Trzeba je wyciąć, bo to nadleśnictwo, a nie ekolodzy, odpowiada za bezpieczeństwo - tłumaczył ówczesny minister środowiska Henryk Kowalczyk. - Jeśli drzewo się przewróci i kogoś zabije, to nadleśniczy idzie do więzienia - dodał. > > Wróćmy jednak do Juraty i planowanej inwestycji. > > Zapytaliśmy Nadleśnictwo, czy znany jest już inwestor, przyszły dzierżawca, ewentualnie nowy właściciel tego terenu. > > "Nadleśnictwo nie planuje wydzierżawienia ani sprzedaży działki. Na obecnym etapie nie prowadzimy działań inwestycyjnych, ale planujemy w przyszłości, po zatwierdzeniu koncepcji i uzyskaniu stosownych zgód. (…) Nadleśnictwo nie przeprowadzało procedury przetargowej, gdyż samo będzie realizować projekt" - odpisał Szulc. > > Co powstanie na dwuhektarowej działce? > > Z odpowiedzi nadleśniczego wynika, że zostanie ona "zagospodarowana przez Nadleśnictwo zgodnie z funkcją określoną w miejscowym planie na cele urządzenia miejsca dla camperów, biwaku oraz bazy letniskowej dla turystów celem zwiększenia potencjału wypoczynkowego". Dodał on także, że "na obecną chwilę Jurata nie posiada oferty w przystępnych cenach dla ogółu społeczeństwa". > > Co konkretnie kryje się za pojęciem planowanej "bazy letniskowej", gdzie oferta ma być "dla ogółu społeczeństwa" i w "przystępnej cenie"? Jaka będzie liczba budynków, ich rozmiar oraz liczba miejsc noclegowych? Na to pytanie już nie dostaliśmy jasnej odpowiedzi. > > Piotr Karbownik, zastępca nadleśniczego, poinformował jedynie, że będzie mógł jej udzielić dopiero "po sporządzeniu koncepcji i jej zatwierdzeniu". Zapewnił jednak, podobnie jak Jacek Szulc, że "działka zostanie zagospodarowana zgodnie z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego". > > Zatem mimo że od zmiany funkcji terenu z leśnej na usługową minęły już ponad dwa lata, Nadleśnictwo Wejherowo wciąż nie chce zdradzić, co konkretnie zamierza z tym terenem zrobić. > Działka nie powinna być nasza > > Jeden fragment maila od nadleśniczego z Wejherowa Jacka Szulca, dodany "od siebie" (nie stanowi odpowiedzi na żadne z naszych pytań), jest zaskakujący. > > "Z państwa pytań i zainteresowania wielu osób istnieje uzasadnione przypuszczenie, że tak atrakcyjna działka pod kątem turystycznym nie powinna znajdować się z zarządzie Lasów Państwowych i być przedmiotem zagospodarowania na cele wypoczynkowe dla ogółu społeczeństwa". > > Jak to rozumieć? Trudno powiedzieć, co nadleśniczy dokładnie miał na myśli. Nie precyzuje, kto miałby tym terenem zarządzać i komu miałby on służyć, jeśli nie "ogółowi społeczeństwa". > > Imperium Obajtków > > Bartłomiej Obajtek, który kieruje Regionalną Dyrekcją Lasów Państwowych w Gdańsku (jednostka zwierzchnia wobec Nadleśnictwa Wejherowo), jest bratem Daniela Obajtka, prezesa Orlenu. W ciągu ostatnich lat media donosiły o szeregu inwestycji, jakie bracia realizowali, między innymi na Pomorzu. > > Bartłomiej jest właścicielem pensjonatu "Szlacheckie Gniazdo" w Kopalinie - miejscowości malowniczo położnej nad morzem, tuż obok planowanej lokalizacji elektrowni atomowej. Dwieście metrów obok znajdują się domki letniskowe - jak podawał "Newsweek" i Onet, ich właścicielem jest Daniel Obajtek, jednak funkcjonalnie i biznesowo połączone są z pensjonatem Bartłomieja, nosząc nazwę "Szlachecka Osada". > > W oddalonej od Kopalina o niecałe dziesięć kilometrów wsi Sasino znajduje się duży dom na tysiącmetrowej działce, który był własnością Bartłomieja Obajtka, obecnie zaś - jak doniosła "Gazeta Wyborcza" - właścicielem nieruchomości jest Daniel Obajtek. W Borkowie Lęborskim (powiat wejherowski, 15 kilometrów od Kopalina), jak ujawniła Wirtualna Polska, prezes Orlenu w latach 2017 - 2020 zakupił pałac i 6,45 hektarów ziemi. Pałac jest remontowany za państwowe pieniądze i - według zapewnień Daniela Obajtka, miał się tam znaleźć ośrodek rehabilitacji dla dzieci i sportowców. > > Czytaj więcej: Willa w Sasinie, domki w Kopalinie. "Newsweek": Daniel Obajtek ma więcej nieruchomości > > Z kolei w Łebie (około 40 kilometrów od Kopalina) Daniel Obajtek posiada pensjonat "Zatoka Aniołów", który kupił od gminy i który prowadzi Julia Tomicka. > > Julia Tomicka - również według doniesień "Gazety Wyborczej" - prowadzi inną inwestycję, także na wybrzeżu. Chodzi o kolejną z nieruchomości braci Obajtków - dom w gminie Wicko, dziesięć kilometrów od Łeby. Stoi on na półhektarowej działce należącej do Bartłomieja Obajtka. > > Kolejne działki, których właścicielem jest szef Lasów Państwowych na Pomorzu Bartłomiej Obajtek - jak czytamy w portalu wp.pl, znajdują się w Dychlinie, Chwaszczynie, Lubiatowie i Częstkowie. W sumie, zdaniem autora reportażu, posiadłości brata prezesa Orlenu, warte są około osiemnastu milionów złotych. > > Kolejny biznes? > > "Na działce w Juracie ma być kolejny biznes braci Daniela i Bartłomieja Obajtków. Najpierw zmieniono plan zagospodarowania przestrzennego, żeby móc budować, a zaraz ruszy inwestycja. Powinniście to sprawdzić" - usłyszeliśmy w Juracie. Informację tę potraktowaliśmy jako niepotwierdzoną. Uznaliśmy jednak - mając na uwadze imponującą listę inwestycji obu braci na Pomorzu - że możemy i powinniśmy o to zapytać samych zainteresowanych. > > Daniel Obajtek, mimo kilku prób, nie odebrał od nas telefonu. Skontaktowaliśmy się z biurem prasowym Orlenu, którym kieruje. Rzeczniczka spółki przekazała, że prezes jest zajęty i żeby wysłać pytania mailem. > > Zadzwoniliśmy również do Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Gdańsku, żeby porozmawiać z dyrektorem Bartłomiejem Obajtkiem. Ale dyrektor również był zajęty. > > W tej sytuacji do obu braci wysłaliśmy maila o tej samej treści: > > "Z licznych nieoficjalnych informacji, które docierają do naszej redakcji, wynika, że planuje pan inwestycję na terenie działki nr 175 w Juracie, która obecnie należy do Lasów Państwowych. W żadnym wypadku nie chcielibyśmy zostawić takiej informacji bez zapytania zainteresowanej strony, w związku z tym zwracam się z uprzejmą prośbą o odniesienie się do tych informacji oraz odpowiedź na pytanie, czy pan albo bliska panu osoba planuje osobiście lub poprzez podmiot gospodarczy prowadzenie działalności na terenie działki nr 175 w Juracie?" > > Od Daniela Obajtka nadeszła odpowiedź podpisana przez "Biuro Prasowe PKN Orlen". Czytamy w niej: "Pan Prezes Daniel Obajtek nie dokonał zakupu, nie planuje zakupu i w związku z tym nie planuje inwestycji na wymienionej przez Pana Redaktora działce". > > Bartłomiej Obajtek odpowiedział nam osobiście. Przysłał maila, w którym pisze, że mamy "problem percepcji słowa pisanego" - wszak odpowiedź, jego zdaniem, już otrzymaliśmy od Nadleśnictwa. Na dowód cytuje wysłaną do nas (rzekomo) korespondencję. Jednak tekst, który znajduje się w mailu od Bartłomieja Obajtka różni się od tego, który wcześniej dostaliśmy od Nadleśnictwa. Dowiadujemy się z niego (o czym wcześniej nie było mowy), że prowadzona jest (lub będzie) analiza rachunku ekonomicznego zagospodarowania tego terenu. > > Tak czy inaczej, z maila Bartłomieja Obajtka również wynika, że nie planuje on żadnej inwestycji na działce w Juracie. > > Jak ustaliliśmy, działka ma pozostać w zarządzie Lasów Państwowych, na dzisiaj nie planuje się jej dzierżawy czy sprzedaży. Nadleśnictwo Wejherowo oraz Bartłomiej Obajtek przyznają, że opracowana zostanie analiza ekonomiczna oraz koncepcja zagospodarowania tego terenu. Ktoś będzie musiał wybudować infrastrukturę (w tym "bazę letniskową"), być może ktoś będzie pełnił funkcję operatora ośrodka, który może być "gigantem" w branży turystycznej - przynajmniej jak na warunki Półwyspu Helskiego. > > Kto to będzie? Nie sposób dzisiaj tego ustalić. > > Przepisy jednak wskazują, że taka firma - odpowiedzialna za wybudowanie i zarządzanie majątkiem Skarbu Państwa - powinna zostać wyłoniona w drodze nieograniczonego przetargu, do którego będzie mógł przystąpić każdy przedsiębiorca spełniający określone warunki. > > Obecnie Lasy Państwowe posiadają szereg środków wczasowych, większych i mniejszych w całej Polsce, również nad morzem. Są to niekiedy miejsca noclegowe przy leśniczówkach, innym razem całkiem spore ośrodki. Być może wybudowana na działce w Juracie "baza noclegowa" dołączy do listy zarządzanych przez Lasy Państwowe ośrodków turystycznych. "Ośrodki te cieszą się wielką popularnością i niskimi cenami" - zapewnił nas dyrektor Obajtek. > > Nie zmienia to jednak faktu, że dwa hektary lasu mającego chronić wydmy przestały istnieć - przynajmniej w sensie formalnym. A stało się tak za wiedzą i zgodą Nadleśnictwa Wejherowo i - jak należy sądzić - samego Bartłomieja Obajtka.

    0
  • "Wyborcza" ujawnia: kryptowaluty i podejrzany biznesowy partner Mentzena

    Bez paywalla: https://bin.disroot.org/?a6fe8cbecd51d0f6#D1eGpjZaDEMgGiKC7yoxhCEHkTX72aHB57RXHx2stdy5

    0
  • Poseł Bosak interpeluje w sprawie squatów oraz "grup o charakterze anarchistycznym i komunistycznym"

    Poseł Bosak interpeluje w sprawie squatów oraz "grup o charakterze anarchistycznym i komunistycznym"

    09.06.2023, 18:10 Angelina Kosiek

    "Czy Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji dostrzega związek pomiędzy wyznawaną ideologią anarchistyczną a skłonnością do naruszania porządku publicznego?" - spytał w interpelacji Krzysztof Bosak, wybrany do Sejmu ze świętokrzyskiej listy Konfederacji.

    Krzysztof Bosak to pismo skierował w marcu wraz dwoma innymi posłami: Krzysztofem Tudujem oraz Krystianem Kamińskim. Interpelacja "w sprawie kryminogennego wpływu squatów i środowisk je zamieszkujących" skierowana jest do szefa resortu spraw wewnętrznych i administracji. "W październiku 2022 roku w Inowrocławiu doszło do zbrodni zabójstwa 13-latki poprzez zasztyletowanie przez osobę reprezentującą poglądy anarchistyczne. Doniesienia medialne wskazują, że sprawca kierował się właśnie anarchistycznymi poglądami. Od początku III RP w wielu polskich miastach osoby o poglądach antypaństwowych, anarchistycznych, komunistycznych, mogące stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa i porządku publicznego, zaczęły zasiedlać pustostany, tworząc tzw. squaty" - napisali posłowie.

    Ich zdaniem "wątpliwym jest, by squaty nie oddziaływały w sposób negatywny na społeczności lokalne". Przypuszczają, że ich mieszkańcy mogą posiadać niebezpieczne przedmioty czy broń. Czy ministerstwo dostrzega związek? W związku z tym zapytali w interpelacji m.in. o to, czy "Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji dostrzega związek pomiędzy wyznawaną ideologią anarchistyczną a skłonnością do naruszania porządku publicznego". Posłowie Konfederacji zastanawiają się również nad "kryminalnym oddziaływaniem problemu squatów w polskich miastach". Pytają również, ile jest w Polsce squatów (w rozbiciu na województwa) i czy ministerstwo monitoruję tę liczbę. Jeśli nie, to dlaczego. Odpowiedzi jeszcze nie ma Mimo że od wysłania interpelacji minęły już trzy miesiące, ministerstwo nie odpowiedziało jeszcze na te pytania.

    0
  • www.newsweek.pl Uderzenie w posłankę Filiks było zaplanowaną akcją. "Odwetem za to, co zrobiła Magda" [ŚLEDZTWO]

    Wykonawcą był człowiek po przegranych procesach o zniesławienie, którego wyrzucono z kilku redakcji.

    Wykonawcą był człowiek po przegranych procesach o zniesławienie, którego wyrzucono z kilku redakcji.

    W połowie lutego 16-letni Mikołaj, syn posłanki PO Magdaleny Filiks, odbiera sobie życie. Matka informuje o tym w piątek 3 marca 2023 roku. Na klepsydrze w mediach społecznościowych prosi "media" o uszanowanie prywatności rodziny i nieprzychodzenie na pogrzeb. Kondolencje idą w setki.

    Śledztwo w sprawie śmierci chłopca prowadzi Prokuratura Rejonowa w Szczecinie, ale szybko pojawiają się głosy, że na stan Mikołaja miała wpływ propaganda pisowskich mediów, które ujawniły tożsamość chłopca – ofiary pedofila.

    "Rozliczymy PiS z każdego łajdactwa, ze wszystkich ludzkich krzywd i tragedii, do jakich doprowadzili, sprawując władzę. Przyrzekam" – pisze na Twitterze Donald Tusk. Wtóruje mu Szymon Hołownia: "Dziś nie ma słów… Nie ma takich słów, które dziś mogłyby wyrazić współczucie, przynieść ukojenie. Przyjdzie jednak, niech nikt w to nie wątpi, czas twardego rozliczenia tych, których słowa niosą śmierć…".

    W sobotę do ataku rusza armia trolli, których działalność szczegółowo przeanalizowały Dominika Sitnicka oraz Anna Mierzyńska z OKO.Press. Setki anonimów mających w opisach profili hasztagi #babieslivesmatter czy #muremzapolskimmundurem atakują posłankę KO, oskarżają ją o bycie złą matką, niezaopiekowanie się dziećmi, oddanie ich w ręce pedofila i stawianie partyjnego interesu ponad życiem rodziny. Trollerskie konta sugerują, że Mikołaj wstydził się matki i nie mógł znieść życia z nią. Większość tych kont obserwuje się wzajemnie z politykami Zjednoczonej Prawicy – Marcinem Romanowskim, Michałem Sopińskim, Krzysztofem Lipcem i Sebastianem Kaletą.

    Szczeciński radny PiS Dariusz Matecki ledwo wraca z Męskiego Różańca i kwituje kondolencyjny wpis Tuska memem "Für Deutschland".

    Uaktywniają się też przedstawiciele prorządowych mediów. Ton nadaje Rafał Ziemkiewicz, który jeszcze 4 marca kpi na Twitterze, że "nic tak nie ożywia akcji jak trup". Jak tłumaczy, jest "zniesmaczony ożywieniem nieudaczników z opozycji, dla których śmierć sprzed tygodni stała się okazją do powtórzenia po raz kolejny ulubionej akcji nekrohejtu". Później Ziemkiewicz dodaje, że po wpisie Tuska można się było domyślić, że przewodniczący PO "planuje coś podłego". "W sumie niedziwne: bez nienawiści PO nie ma. Zero programu, recept, idei, tylko agregowanie agresji i histeria".

    W niedzielę 5 marca w programie "Minęła 20" w TVP Info poseł PO Artur Łącki pyta prowadzącego Adriana Klarenbacha: – Pan niech się spyta swoich kolegów, tych pseudodziennikarzy, tych kreatur, które upubliczniły dane tego chłopca, czy oni chcą kolejnych tragedii? Czy dopiero wtedy przyjdzie opamiętanie? Czy dopiero wtedy zrozumiecie, że Polacy nie chcą takiej polityki?

    Prowadzący milczy.

    Prolog

    28 grudnia 2022 roku Internauta pod pseudonimem "Emilia Kamińska" (to najpewniej mężczyzna, były pracownik CBA) zapowiada: "Tylko nie mów nikomu. W roli głównej Platforma Obywatelska. To będzie trudny dzień. Trzymajcie się, chłopaki".

    Nazajutrz, o godzinie 6.28 oraz 6.30 portale TVP Info oraz Radia Szczecin niemal symultanicznie informują o skandalu pedofilskim w zachodniopomorskiej Platformie. Choć rzecz dotyczy wydarzeń z sierpnia 2020 roku i wyroku, który zapadł rok później, w newsowym tonie podają, że na ponad cztery lata więzienia za pedofilię został skazany Krzysztof F. – były współpracownik marszałka Olgierda Geblewicza (PO), który wspierał również Rafała Trzaskowskiego, uczestnik licznych manifestacji na rzecz osób LGBT. Na podstawie depesz można domyślić się tożsamości ofiar pedofila – mowa jest o dzieciach znanej parlamentarzystki, które w momencie przestępstwa miały 13 i 16 lat. Musi chodzić o Magdalenę Filiks – jedyną posłankę PO z Pomorza Zachodniego.

    Filiks to współzałożycielka Komitetu Obrony Demokracji. W 2019 roku weszła do Sejmu z ramienia Koalicji Obywatelskiej. Zacięta i bezkompromisowa, od dawna ma na pieńku ze Zjednoczoną Prawicą. To dzięki jej interwencjom ustalono między innymi, że polityków Solidarnej Polski bez konkursów zatrudniano w Lasach Państwowych, a pieniądze z funduszu leśnego ludzie z partii Zbigniewa Ziobry rozdzielali według własnego widzimisię, niekiedy niezgodnie z celem.

    "Nie mamy złudzeń, że wszystko, co stało się pod koniec roku, było starannie zaplanowaną akcją. Odwetem za to, co zrobiła Magda"

    O godz. 9.05 tego samego dnia radny PiS Matecki wrzuca na Twittera wspólne zdjęcie posłanki ze skazanym pedofilem. Niczym medialnym czarnym paskiem zasłania mu oczy różowymi goglami i kpi, że "w rejestrze [sprawców przestępstw na tle seksualnym – red.] będzie bez okularów". Ważna dygresja – to właśnie Filiks udowodniła, że Mateckiego zatrudniono w Lasach Państwowych w 2020 roku. Wcześniej zarządzał profilami Ministerstwa Sprawiedliwości w mediach społecznościowych.

    Propagandowa machina władzy przekonuje, że w PO tuszowano sprawę ze względów politycznych, choć Krzysztof F. od półtora roku odsiaduje ponad czteroletni wyrok. Tomasz Duklanowski, autor tekstu i redaktor naczelny Radia Szczecin, już w chwilę po godz. 8 opowiada o sprawie u Michała Rachonia w programie TVP Info "Jedziemy". Tezę o tuszowaniu kolportuje też działacz Forum Młodych PiS, Oskar Szafarowicz (tweety oraz tiktoki na ten temat potem skasuje). Artykuły publikują Telewizja Republika, Tygodnik Solidarność, Radio Gdańsk oraz Stefczyk Info. Głos zabierają Dawid Wildstein z radiowej Trójki oraz Piotr Nisztor z "Gazety Polskiej". Na apel katolickiego publicysty Tomasza Terlikowskiego, aby nie ujawniać tożsamości małoletnich ofiar i ponownie ich nie krzywdzić, nie odpowiada nikt.

    "Złamanie elementarnych standardów"

    3 stycznia 2023 roku szef Państwowej Komisji ds. Pedofilii Błażej Kmieciak pisze do Rady Etyki Mediów, że sytuacja, w której w ciągu 15 sekund można dotrzeć do personaliów skrzywdzonych dzieci, jest jego zdaniem "niewłaściwa, nieetyczna i niegodziwa". Chce, aby REM zbadała, czy Duklanowski nie złamał "elementarnych standardów etycznych".

    – Skandal. Ludzie powołani do ścigania pedofilii organizują na niego nagonkę – oburza się Rachoń. Nisztor postuluje przyznanie Duklanowskiemu najważniejszych dziennikarskich nagród (w dniu informacji o śmierci Mikołaja Filiksa tweeta skasuje). Karmiony pieniędzmi z państwowych reklam autor kilkudziesięciu okładek o wybuchającym tupolewie, naczelny "Gazety Polskiej" Tomasz Sakiewicz, chce pozywać Kmieciaka za straszenie dziennikarzy. Duklanowskiego broni też Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy przy uczynnym wobec władzy Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich.

    Duklanowski nie ma sobie niczego do zarzucenia. – To ja jestem winny, bo ujawniłem aferę pedofilską, a nie Platforma Obywatelska, która chciała ją przemilczeć i zatuszować.

    Przewodniczący Rady Etyki Mediów Ryszard Bańkowicz nie ma jednak wątpliwości: "doszło do naruszenia zasady szacunku i tolerancji, nakazującej poszanowanie ludzkiej godności, dóbr osobistych, a szczególnie prywatności i dobrego imienia – a sprawcą wykroczenia przeciwko dziennikarskiej etyce zawodowej jest Tomasz Duklanowski z Radia Szczecin, bo to on ujawnił fakty umożliwiające identyfikację skrzywdzonych przez pedofila dzieci".

    – Nie mamy złudzeń, że wszystko, co stało się pod koniec roku, było starannie zaplanowaną akcją. Odwetem za to, co zrobiła Magda. Próbą uderzenia w nią oraz w Platformę – opowiada dziś "Newsweekowi" osoba zbliżona do rodziny Magdaleny Filiks.

    Kim jest Duklanowski? Z opublikowanych w ostatnich dniach tekstów wyłania się postać człowieka z jednej strony głęboko religijnego, z drugiej zaś bezwzględnie wykorzystującego media do atakowania przeciwników PiS, głównie z PO. Senatorowi Stanisławowi Gawłowskiemu zarzucał wynajęcie mieszkania prostytutce, marszałkowi Tomaszowi Grodzkiemu, który jest chirurgiem, przyjmowanie łapówek za operacje. Obaj politycy pozwali Duklanowskiego i wygrali w sądzie.

    Jak przypomniała "Gazeta Wyborcza", dwa dni przed wyborami parlamentarnymi w 2019 r. Duklanowski opublikował na stronie Radia Szczecin tekst "Nitras należy do gangu morderców stoczni. Jest niepełnosprawny intelektualnie". Sąd nakazał przeprosiny.

    Taki styl wypracowywał przez lata. W 2011 r., po pierwszym epizodzie w Radiu Szczecin, z którego odszedł – jak twierdzi "Wyborcza" – po zmanipulowaniu konferencji prasowej prezydenta Szczecina, rozpoczął mniej znaną działalność. Zakładał lokalne tygodniki w powiatowych miastach Pomorza Zachodniego, które na cel brały m.in. burmistrzów związanych z rządzącą wówczas PO i PSL. Miały nowoczesny layout, tabloidowy styl, oprócz lokalnej polityki, tematów interwencyjnych sporo było tematyki kościelnej.

    Duklanowski był w jednej osobie wydawcą, naczelnym i dziennikarzem. Siedzibę firmy ulokował w podszczecińskich Pyrzycach w budynku, cztery pokoje od biura powiatowego PiS. Mieściła się tam też redakcja jednej z jego gazet "Tygodnika Pyrzyckiego".

    To właśnie w nich doskonalił metody, które później wykorzystał w sprawach polityków PO. Opisała je w rozmowie z OKO.press Katarzyna Świerczyńska, która pracowała z nim w dwóch tytułach. "Gdy bohaterem tekstu był poseł SLD Stanisław Kopeć, Tomek kazał wybierać najbrzydsze jego zdjęcie i powiększać tak, by ten człowiek wyglądał na okładce monstrualnie" – opowiadała dziennikarka. Inną osobę kazał fotografować z jak najbliższej odległości na zebraniu spółdzielni mieszkaniowej. "Zobaczysz, że nerwowo nie wytrzyma" – miał powiedzieć. I kobieta w końcu uderzyła dziennikarkę torebką.

    CIĄG DALSZY W KOMENTARZACH

    0
  • "Liczymy na ostateczne rozwiązanie". Katolickie Stowarzyszenie Lekarzy włącza się w proces Justyny Wydrzyńskiej

    Katolickie Stowarzyszenie Lekarzy Polskich przesłało swoją opinię o szkodliwości działania Aborcyjnego Dream Teamu do sądu, w którym toczy się rozprawa przeciwko Justynie Wydrzyńskiej. Lekarze liczą na skazanie aktywistki.

    Kolejna rozprawa Justyny Wydrzyńskiej zaplanowana jest na 14 marca. Działaczce Aborcyjnego Dream Teamu grożą trzy lata więzienia za przekazanie tabletek poronnych innej kobiecie, co według prokuratury jest - zakazanym w prawie - pomocnictwem w aborcji.

    Proces Wydrzyńskiej może być przełomem w dyskusji o tym, co jest, a co nie jest pomocą w aborcji. Zwolennicy liberalizacji dostępu do aborcji obawiają się, że skazanie aktywistki zabetonuje Polkom dostęp do niej. Przeciwnicy właśnie na to liczą.

    Kilka dni temu pisaliśmy w "Wyborczej" o oświadczeniu Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich, które wystosowało list do prokuratury z apelem o skuteczne ściganie organizacji feministycznych takich jak ADT, które informują Polki o możliwościach przerwania ciąży.

    Ale na tym nie poprzestali. - Stowarzyszenie przesłało swoją opinię do sądu, w którym toczy się rozprawa przeciwko Justynie. Lekarze zaznaczyli w niej, że nasza działalność utrudnia im opiekę nad pacjentkami - mówi "Wyborczej" Natalia Broniarczyk z Aborcyjnego Dream Teamu. W dokumencie przesłanym do Wydziału Karnego Sądu Okręgowego Warszawa-Praga medycy napisali m.in.: "liczymy na ostateczne rozwiązanie w tej sprawie, które będzie chronić życie dzieci i zdrowie ich matek".

    Przedstawiciele KSLP byli obecni na ostatniej rozprawie Wydrzyńskiej i pojawią się na kolejnej. - Ordo Iuris będzie wnioskowało, by podczas procesu wysłuchany został Bohdan Chazan. Spodziewamy się ataku na nas - mówi Broniarczyk.

    Chazan to profesor ginekologii i położnictwa związany z Katolickim Stowarzyszeniem Lekarzy Polskich, który po latach wykonywania zabiegów przerywania ciąży w czasach komuny zaczął gorliwie wspierać zwolenników zakazu aborcji, a pacjentkom ze skierowaniem na zabieg ze względu na ciężkie wady płodu, odmawiał pomocy. Dziś jest wpływowym działaczem tego środowiska.

    Powszechny strach przed prokuratorem

    Aktywistki ADT mówią nam, że w czasie procesu mogą liczyć na wsparcie międzynarodowych organizacji lekarskich (m.in. Międzynarodowa Federacja Ginekologii i Położnictwa wysłała do sądu list z żądaniem wycofania zarzutów wobec Wydrzyńskiej), podczas gdy polscy ginekolodzy milczą.

    • Nie widzę specjalnej różnicy między lekarzami z tego katolickiego stowarzyszenia a pozostałymi. Większość z nich ma bardzo małą wiedzę o aborcji farmakologicznej, zdarza się, że wprowadzają pacjentki w błąd na temat dawkowania pigułek aborcyjnych. Nie chcą im pomóc, a do tego często przestrzegają kobiety, by nie zwracały się po pomoc do nas. Do tego dochodzi powszechny strach lekarzy przed prokuratorem, w efekcie którego Polki muszą radzić sobie same - mówi Natalia Broniarczyk.

    Zwraca też uwagę, że aborcja farmakologiczna staje się coraz łatwiej dostępna w Europie i coraz częściej odbywa się w domach, nie szpitalach. Np. w Wielkiej Brytanii pacjentki składają zamówienie na tabletki w przychodni. Otrzymują je w ciągu kilku dni, w razie potrzeby mogą też liczyć na pomoc położnej.

    • Takie podejście zgodne jest z wytycznymi Światowej Organizacji Zdrowia, która stoi na stanowisku, że dostęp do aborcji musi być łatwiejszy, a lekarze nie mogą tworzyć barier. W tym kontekście jasne jest, że działalność ADT i innych grup pomocowych jest niezbędna, by redukować szkody wyrządzane przez polską ustawę antyaborcyjną - dodaje aktywistka.

    Kaja Godek robi listę aborterów

    W przyszłym tygodniu Sejm ma się zająć obywatelskim projektem ustawy "Aborcja to zabójstwo" przygotowanego przez fundację Życie i Rodzina Kai Godek. Przewiduje on dwa lata więzienia za informowanie o tym, jak i gdzie można dokonać aborcji, i osiem lat za namawianie do aborcji w późnej ciąży. Gdyby wszedł w życie, działalność ADT i innych organizacji byłaby niemożliwa, a mówienie czy pisanie o aborcji byłoby zakazane.

    Rzecznik PiS Rafał Bochenek zadeklarował, że projekt zostanie odrzucony w pierwszym czytaniu. - Nie mamy z nim nic wspólnego - zapewniał w rozmowie z dziennikarzami.

    Kaja Godek już na to zareagowała. Jej fundacja Życie i Rodzina uruchomiła stronę SejmBezAborterow.pl, na której po głosowaniu znajdą się nazwiska wszystkich tych posłów, którzy będą za odrzuceniem projektu. Ma temu towarzyszyć akcja terenowa przed biurami parlamentarzystów. Koszt działań fundacja oszacowała na 70 tys. zł. - Na posłów, którzy zagłosują przeciwko projektowi, nie warto głosować w najbliższych wyborach - mówi Kaja Godek na nagraniu wideo.

    Natalia Broniarczyk: - Godek specjalnie wróciła z tym projektem, aby pokazać, że PiS wcale nie jest sojusznikiem w walce o całkowity zakaz aborcji. Znacznie bliżej jej do Konfederacji. Walczy o 8 proc. elektoratu, które popiera dalszą kryminalizację aborcji. Myślę, że realizuje w ten sposób swój plan polityczny. Nie zdziwię się, jeśli wystartuje w najbliższych wyborach.

    0
  • tvn24.pl Żuławy pod wodą - scenariusz "ekstremalny" czy realny? Naukowcy: czas zacząć przygotowania

    Zaznaczamy wzrost poziomu morza o jeden metr. Klikamy. Nagle obszar od Gdańska po Elbląg i Malbork zmienia kolor z zielonego na niebieski. Właśnie zalaliśmy wodą deltę Wisły, teren zamieszkały obecnie przez około sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi.

    0
  • www.polityka.pl Brunatny Dolny Śląsk. Faszystowskie Odrodzenie Polski (Odc. 7)

    Na nazistowskim podglebiu wyrosła uliczna opcja narodowo-radykalna. Na ulice Wrocławia wylegli katoliccy terceryści i agresywni antysemici. Zdawało się przez chwilę, że stolica Dolnego Śląska stanie się „miastem nacjonalizmu”.

    Na nazistowskim podglebiu wyrosła uliczna opcja narodowo-radykalna. Na ulice Wrocławia wylegli katoliccy terceryści i agresywni antysemici. Zdawało się przez chwilę, że stolica Dolnego Śląska stanie się „miastem nacjonalizmu”. Oprócz Clubu 28 i zadrużan istnieje na Dolnym Śląsku jeszcze jedna grupa neofaszystów – tak samo antysemicka i rasistowska, ale zdecydowanie bardziej katolicka i nastawiona na duże, otwarte polityczne manifestacje. W pierwszej dekadzie naszego wieku to ona była zdecydowanie bardziej widoczna na ulicach i stadionie Śląska Wrocław.

    Serial „Brunatny Dolny Śląsk”: Historia „Dzikiego” i „Słowika” (Odc. 1) O czym będzie ten serial (Odc. 2) Początki. Frasyniuk, Mandela i bramy Valhalli (Odc. 3) Skinheadzi wchodzą do partii (Odc. 4) Nazizm, satanizm i morderstwa (Odc. 5) Aryjska brać ponad granicami (Odc. 6) Faszystowskie Odrodzenie Polski (Odc. 7)

    Egzotyczna mieszanka Pobicia, niszczenie mienia, ogromne marsze – Narodowe Odrodzenie Polski (NOP) przez kilka lat dominowało na lokalnej skrajnej prawicy, z Wrocławia czyniąc bazę wypadową „na Warszawę”. Kulminacją jego działania był 15-tys. Marsz Patriotów i atak na wykładzie Zygmunta Baumana.

    Przez lata motorem dolnośląskiego NOP był ówczesny ogólnopolski rzecznik tego ugrupowania i członek jej prezydium Dawid G. rodem ze Świdnicy. Ten absolwent historii, a obecnie programista, w owym okresie był fotografem sportowym. Matką działacza jest Elżbieta G., była reprezentantka Polski w siatkówce i medalistka mistrzostw Europy i Polski, prezeska Miejskiego Klubu Siatkówki „Świdnica” oraz członkini Zarządu Dolnośląskiego Związku Piłki Siatkowej we Wrocławiu i wydziału młodzieżowego ogólnopolskiego związku. Po zakończeniu kariery związała się z PiS i pełniła funkcję radnej powiatu świdnickiego i sejmiku województwa dolnośląskiego. Z syna jest bardzo dumna. Jeszcze w 2005 r. startowała w wyborach samorządowych z list NOP.

    Ideologia ugrupowania jest bardzo eklektyczna. Tzw. terceryzm albo trzecia pozycja to, najogólniej ujmując, jeden z prądów współczesnego neofaszyzmu, ruch jednocześnie antykapitalistyczny i antymarksistowski. Łączy katolicki dystrybucjonizm sformułowany przez brytyjskiego publicystę Gilberta Keitha Chestertona, korporacjonizm twórcy włoskiego faszyzmu Benito Mussoliniego, rumuński legionaryzm Codreanu Zelei oraz polski przedwojenny narodowy radykalizm ONR ABC. Do tego koktajlu dochodzi współczesny rewolucyjny nacjonalizm, etniczny separatyzm, ultrakatolicki lefebryzm czy nawet odrzucanie współczesnego papiestwa, Dżamahirija libijskiego przywódcy Muammara Kaddafiego. A wszystko w soczystym antysemickim sosie.

    „Głównie chlanie” NOP powstał już w latach 80. i początkowo był typową grupką narodowo-radykalną, oscylującą na obrzeżach polskiego życia politycznego, przez chwilę związaną nawet ze Zjednoczeniem Chrześcijańsko-Narodowym Wiesława Chrzanowskiego. Po nawiązaniu kontaktów z angielskimi i włoskimi neofaszystami przeszła ona pod wodzą Adama Gmurczyka radykalną metamorfozę. Grupa przejęła pismo „Szczerbiec”, które stało się główną trybuną neofaszyzmu w Polsce. NOP przyciągał co bardziej rasistowskich i antysemickich, ale jednocześnie ultrareligijnych skinheadów. Zniechęcał zaś wodzowskim prowadzeniem partii przez Gmurczyka.

    Hitem wydawniczym NOP stał się „Mit Holocaustu” – książeczka z tekstami znanych negacjonistów Davida Irvinga i Roberta Faurissona, z której się dowiemy, że obozy Zagłady tak naprawdę były komfortowymi ośrodkami czasowego pobytu, komory gazowe wymyśliła komunistyczna propaganda, żadnego Shoah tak naprawdę nie było. Partia dzięki licznym kontaktom zagranicznym organizowała przez lata Obóz Letni Trzeciej Pozycji, gdzie po mszy uczestnicy trenowali sporty walki, strzelanie (broń krótka i długa) i ćwiczyli marszobieg na orientację, maskowanie, pierwszą pomoc, ewakuację rannego, czołganie w kanale burzowym.

    – Wynajmowaliśmy ośrodek, kemping, na bramie wisiała flaga z falangą, na pierwszym obozie był jeszcze koncert. Wtedy było 70 osób, na drugim obozie już znacznie mniej. Trzy czwarte Polaków, trochę Rumunów, Czechów, innych narodowości – mówi o imprezie jej były uczestnik, dawny działacz NOP Paweł Bolek. – Głównie chlanie, wycieczki, strzelanie, był kupiony karabin do paintballu, ognisko na zamku – podsumowuje. Uczestnicy obozu podejrzewani byli w 1997 r. o zamordowanie przy szlaku wiodącym przez szczyt Narożnik w Górach Stołowych pary studentów. 25-letni Robert Odżga i 22-letnia Anna Kembrowska zginęli od strzałów w tył głowy. Ostatecznie nie udało się ustalić sprawców.

    Sojusz z kibicami O lokalnym znaczeniu NOP zadecydowały przede wszystkim ich liczne sojusze, zawiązane przez Dawida G. Kluczowe dla chwilowego sukcesu NOP we Wrocławiu okazało się zdobycie poparcia Romana Zielińskiego, wówczas lidera chuliganów Śląska Wrocław. Jeszcze w 2002 r. był on zwolennikiem startu kibiców Śląska do Rady Miasta z listy byłego przewodniczącego Unii Wolności Władysława Frasyniuka. W 2006 r. przeżył jednak „narodowe przebudzenie”, które opisał w książce „Jak pokochałem Adolfa Hitlera”, gdzie określił się jako antysemita, antykomunista, rasista, nacjonalista, wróg gejów oraz miłośnik dyktatury. Fotograf sportowy-nacjonalista Dawid G. i lider chuliganów Roman Zieliński szybko znaleźli wspólny język.

    Na miejskim stadionie wznoszono ksenofobiczne okrzyki, zaczęły pojawiać się transparenty z napisami „skinheads”, krzyżem celtyckim, przekreślone sierpy i młoty, dziesięciometrowy transparent z hasłem „White Power” i inne nazistowskie symbole, jak „wilczy hak”, narodowo-radykalna „falanga” czy nacjonalistyczny „szczerbiec”. Buczano także z trybun na zawodników o innym niż biały kolorze skóry, wyzywano ich od małp, obrzucano bananami. Spotkało to we Wrocławiu m.in. Brazylijczyka Andrade Félixa, Nigeryjczyków Dawida Abwo, Hugo Enyinnayę czy Emmanuela Ekwueme.

    Podobną przemianę przeszli kibice z Dzierżoniowa, Bielawy, Lubina czy Legnicy. Na marszach NOP zaczęły pojawiać się liczne reprezentacje fanów Śląska i Sparty Wrocław, ale także Promienia Żary, Chrobrego Głogów i Miedzi Legnica. Reprezentanta Gabonu Erica Mouloungui zwyzywano na fanpejdżu Śląska, a na stronie jednego ze stowarzyszeń kibicowskich pojawiły się sugestie, że powinien przedstawić dowód na to, że nie jest zarażony wirusem HIV.

    „Tak się zabawia szlachta z Wrocławia” Związany z chuliganami Śląska portal wroclawianie.info kolportował kilkadziesiąt wzorów naklejek, z których część zawierała rasistowskie i antysemickie napisy i rysunki: Hitlera z rzymskim salutem na tle flagi Śląska, hasła „Skinheads Hooligans 88” czy postacie trzech mężczyzn w glanach kopiących czarnego mężczyznę (i podpis: „Tak się zabawia szlachta z Wrocławia”). Demonstracje faszystów szybko urosły do kilkutysięcznych, a liderzy prawicowych ekstremistów wreszcie mogli przemawiać do tłumów.

    Urząd miejski za prezydentury Rafała Dutkiewcza nie reagował. Dla magistratu problemem okazał się w tym kontekście stadion – wybudowany w 2012 r. na Euro za blisko 1 mld zł, a przynosił straty. Nietrafioną inwestycją było także przejęcie przez samorząd Śląska Wrocław, którego utrzymanie kosztuje rocznie kilkadziesiąt milionów złotych. Przy problemach z frekwencją na trybunach magistrat nie chciał sobie pozwolić na otwartą wojnę z kibicami. Efektem była coraz większa bezczelność i rosnąca liczba demonstracji.

    Ultrakatolicy z neopoganami Kolejny neofaszystowski sojusz należał już do bardzo egzotycznych. 21 marca 2007 r. przez wrocławski rynek przeszła demonstracja Narodowego Odrodzenia Polski i Nacjonalistycznego Stowarzyszenia Zadruga. Ramię w ramię, ochraniani przez policję, maszerowali ultrakatoliccy terceryści i neopoganie. Krzyczeli „Polska cała tylko biała”, „Polska dla Polaków”, „Każdy inny, wszyscy biali”, „Europa dla białych, Afryka dla HIV”, „Biała siła” i „Nasza święta rzecz, czarni z Polski precz”.

    To było jedno z pierwszych publicznych działań Zadrugi. To młodsza i bardziej „ludowa” odnoga środowiska tzw. Rodzimej Wiary. Kiedy warszawski Niklot, mając intelektualne ambicje, rozważa aryjskie korzenie Słowian i hymny Rygwedy, Zadruga spotyka się raczej w lesie, żeby palić swastyki i runy i piec kiełbaski przy ognisku. Jej lider Dariusz P. „Wojsław” znany jest z zamiłowania do odważnej stylistyki (sumiaste wąsy, stroje wzorowane na przedwojennych) i pisania tekstów dla nacjonalistycznego zespołu Horytnica. Samo stowarzyszenie słynie z publikowania ledwie tylko przerobionych nazistowskich plakatów, gdzie zamiast swastyk umieszcza ich słowiańskie wersje – tzw. świaszczyce albo toporły Szukalskiego.

    Zmiana warty To część szerszej zmiany pokoleniowej w środowisku nacjopogan. Na jednego z liderów wyrasta w nim we Wrocławiu Rafał M. „Merol”, lider Wspólnoty Rodzimowierców „Watra”, były skinhead i muzyk, autor kilku książek o tematyce słowiańskiej. Jest neopogańskim kapłanem i zbiera fundusze na świątynię, która ma powstać we Wrocławiu. Od lat próbuje też budować karierę polityczną.

    W przeciwieństwie do większości nacjopogan, będących raczej narodowymi socjalistami, ma poglądy wolnorynkowe. Działał w UPR Janusza Korwin-Mikkego, a wraz z Jarosławem Robertem Iwaszkiewiczem, późniejszym europosłem, był we władzach wrocławskiego oddziału Kongresu Nowej Prawicy. Po rozłamie w KNP przeszedł do Ruchu Narodowego i kandydował w wyborach samorządowych z ramienia tego ugrupowania. Do parlamentu startował z list Kukiz ’15.

    Łącznikami „Watry” z nazistowską grupą Krew i Honor są Sylwia L. oraz „Szyja” i „Chińczyk” z zespołu lidera LTW, M.A.T. Project. Sylwia L. już w latach 90. związana była z Aryjskim Frontem Przetrwania. Dziś wydaje zin „Biały Grom. Pismo organizacji świadomości aryjskiej”. Wśród celów i dążeń grupy jest m.in. „wprowadzenie cenzury jako środka walki z demoralizacją narodu”. Recenzowane są tu także wszelkiego rodzaju neonazistowskie wydawnictwa muzyczne.

    0
  • www.polityka.pl Brunatny Dolny Śląsk. Aryjska brać ponad granicami (Odc. 6)

    Międzynarodówka nazistów zaplata coraz gęstszą sieć. Goście z Zachodu i Wschodu przybywają do Polski, zostawiając tu swoje dewizy i know-how. Na przekór historycznym urazom Niemcy, Polacy i Ukraińcy wspólnie bawią się, świętując urodziny Hitlera i rozwijając jego dziedzictwo.

    Międzynarodówka nazistów zaplata coraz gęstszą sieć. Goście z Zachodu i Wschodu przybywają do Polski, zostawiając tu swoje dewizy i know-how. Na przekór historycznym urazom Niemcy, Polacy i Ukraińcy wspólnie bawią się, świętując urodziny Hitlera i rozwijając jego dziedzictwo. W działalności dolnośląskich neonazistów widać intensywne kontakty z zagranicą, Krew i Honor to w końcu międzynarodówka. Istnieje też powód bardziej prozaiczny: ścigani w Niemczech przez służby specjalne ekstremiści przyjeżdżali spotykać się i bawić w Polsce, gdzie na ich działalność przez lata patrzono przez palce. Wraz z lepiej zarabiającymi od Polaków Europejczykami płynęły zaś dewizy, dając zarobić ich polskim wspólnikom. Jednocześnie z Ukrainy i Rosji przyjeżdżali tamtejsi, dużo brutalniejsi i bardziej bezwzględni naziści.

    Serial „Brunatny Dolny Śląsk”: Historia „Dzikiego” i „Słowika” (Odc. 1) O czym będzie ten serial (Odc. 2) Początki. Frasyniuk, Mandela i bramy Valhalli (Odc. 3) Skinheadzi wchodzą do partii (Odc. 4) Nazizm, satanizm i morderstwa (Odc. 5) Aryjska brać ponad granicami (Odc. 6) Faszystowskie Odrodzenie Polski (Odc. 7)

    Początki w latach 90. Kontakty z niemieckimi ekstremistami zaczęły się już we wczesnych latach 90. Utrzymywali je już członkowie wrocławskiego Aryjskiego Frontu Przetrwania oraz narodowo-socjalistyczni blackmetalowcy z Dolnego Śląska. Nowy Ład, poprzednik zespołu Obłęd, grał dla niemieckich ekstremistów w Chemnitz już w 1995 r.

    Z czasem „Dziki” i „Słowik”, stali bywalcy nazistowskich zlotów, odwiedzili takie imprezy w Wielkiej Brytanii, Słowacji, Węgrzech, Niemczech, Irlandii i Słowenii – zaczęli odgrywać rolę skrzynek kontaktowych tego środowiska. Głównym łącznikiem była jednak scena muzyczna. Przykładowo zespół Legion Twierdzy Wrocław blisko współpracuje z niemieckim Painful Awaking, podobnie nazimetalowy zespół Graveland nagrywał z Slepnir.

    Marko Gottschalk z Dortmundu, także kluczowa postać niemieckiego Blood & Honour, kilkakrotnie gościł w Polsce. To jego zespół Oidoxie był gwiazdą koncertu w Grodziszczu, gdzie zjechało 300 nazistów z całej Europy. Zachodnie grupy wydaje lubelska wytwórnia Strong Survive, a polskie kanadyjsko-amerykańska Resistance Records związana z sektą Church of Creator.

    Polacy na niemieckich festiwalach Polscy naziści gościli też na niemieckich festiwalach Rock Gegen Überfremdung w Themarze w Turyngii czy Tarcza i Miecz w saksońskim Ostritz (Schild und Schwert, w skrócie SS). Oba organizowali ważni politycy neonazistowskiej partii NPD. Pierwszy zwołał właściciel pensjonatu Golden Löwe w miejscowości Kloster Vessra Tommy Frenck. Do Themaru zjechało 6 tys. ekstremistów z Europy.

    Drugi organizował szef NPD w Saksonii Thorsten Heise. To były skinhead i chorwacki najemnik podczas wojny na Bałkanach. Po powrocie do kraju utrzymywał kontakty z członkami neonazistowskiej bojówki terrorystycznej Narodowosocjalistyczne Podziemie (NSU). To grupa odpowiedzialna za serię zamachów, napady na banki i zamordowanie dziesięciu osób: ośmiu imigrantów z Turcji, greckiego sklepikarza i policjantki. Na ich „liście śmierci” znajdowało się 88 nazwisk niemieckich polityków i działaczy antyfaszystowskich. Dwóch członków NSU Uwe Mundlos i Uwe Böhnhardt popełniło samobójstwo, a ich współpracownica Beate Zschäpe została w 2018 r. skazana na dożywocie.

    Heise stworzył organizację Arische Bruderschaft, której członkowie zajmowali się organizowaniem i ochranianiem neonazistowskich imprez. Ich logo, dwa skrzyżowane granaty, jest identyczne z tymi, którymi posługiwała się 36. Dywizja Grenadierów „Dirlewanger” Waffen SS, złożona z kryminalistów rekrutowanych w niemieckich więzieniach. Jej działalność pozbawiła życia od 60 do 120 tys. ludzi, w przeważającej większości cywilów. Szacuje się, że brygada wymordowała w powstaniu warszawskim ok. 30 tys. Polaków – żołnierzy AK i cywilów: kobiet, starców i dzieci.

    Pierwsza edycja festiwalu w Ostritz miała miejsce 20 kwietnia, w dniu urodzin Hitlera. W jednej z kolejnych edycji wystąpił, jako pierwszy zespół z Polski, Legion Twierdzy Wrocław.

    Łącznik z Frankfurtu nad Odrą Głównym kontaktem Polaków ze strukturami skrajnej prawicy na Zachodzie jest od lat Michael Hein z Frankfurtu nad Odrą. To on odpowiada za struktury Blood & Honour i Combat 18 w Polsce, na Węgrzech czy Słowacji. Łączy także polską siatkę z ekipą z Nadrenii Północnej-Westfalii. Antyfaszystowska platforma analityczna Exif Recherche & Analyse pisała o nich w 2019 r.: „Członkowie Combat 18 przygotowują się do wojny, zbliżającej się nieuchronnie wojny rasowej, która ich zdaniem wpłynie na całą Europę i rozpad istniejącego porządku społecznego. Zdobywają broń, przygotowują się na sytuacje kryzysowe, ustalają cele”.

    Hein nie tylko uczestniczy w koncertach w Polsce, ale jest też bliskim znajomym „klubowiczów”. Był gościem na chrzcinach dziecka „Słowika”, z kolei polscy rezydenci Blood & Honour – Krzysztof S. i Marek B. – gościli na jego ślubie.

    Od Wenecji do Skandynawii Zachodnie kontakty dolnośląskich neonazistów nie kończą się na Niemczech. 20 kwietnia 2019 r., w dniu 130. urodzin Hitlera, Legion Twierdzy Wrocław wystąpił na nielegalnym festiwalu Defend Europe w Wenecji. Za imprezą stoją Veneto Fronte Skinheads, której członkowie kilkakrotnie byli skazywani za napaści na przedstawicieli mniejszości, a w 2015 r. kilku bojówkarzy VFS trafiło do więzienia za śmiertelne pobicie młodego mężczyzny.

    Związany z Veneto Fronte Skinheads zespół Gesta Bellica w 2016 r. był gwiazdą festiwalu Orle Gniazdo w Ogrodzieńcu. Legion występował także w Szwecji, a Obłęd jako pierwszy polski zespół zaproszony został na imprezę Adolf Hitler Birthday Bash, organizowaną przez centralę Blood & Honour, a także na imprezy Krew i Honor w Brazylii, Włoszech i Serbii.

    Funkcję łącznika między polskimi i skandynawskimi neonazistami od lat pełni zawodnik MMA Niko Puhakka. Przestano go zapraszać na gale w Polsce z powodu zdobiących jego ciało tatuaży (m.in. logo Blood & Honour, flagi z krzyżem celtyckim, nazistowski Totenkopf oraz umieszczana na grobach esesmanów runa życia „algiz”).

    W ciągu ostatnich paru lat kilkanaście razy przyjeżdżał do Polski, szkoląc nacjonalistów raz na Podhalu, innym razem w Poznaniu, a kolejnym w Warszawie. Aby uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości, Puhakka zakrył nazistowskie tatuaże, mimo to prywatnie dalej występuje w koszulkach z logo Krwi i Honoru. Blisko przyjaźni się też z członkami Obłędu. W sieci można znaleźć łatwo jego zdjęcia, gdy dzieli scenę z wokalistą grupy Robertem O., czy na podwórku przed domem jej gitarzysty Wojciecha M. Był też gościem na ślubie tego pierwszego.

    Kontakty na Wschodzie Dolnośląski neonazistowski Club 28 współpracuje także z nazistami ze Wschodu. „Słowik” utrzymuje regularne kontakty z Aleksiejem Mstiwojem, wokalistą i gitarzystą rosyjskiego nazistowskiego zespołu blackmetalowego Velimor, i Dmitrijem Plechanowem „Sadką”, byłym wokalistą najpopularniejszego zespołu nazistowskiego w Rosji, czyli Kolovratu. Obaj koncertowali w Polsce.

    Wśród przyjaciół klubu są też Ukraińcy. Club 28 organizował na Dolnym Śląsku koncert duchowemu przywódcy ukraińskiej ultraprawicy Arsenijowi Klimaczewowi „Biłodubowi” z zespołu Sokyra Peruna, a z zespołem Graveland nagrywał Jewhen Hapon „Kniaź Vargoth” z grupy Nocturnal Mortum.

    Ukraina zresztą powoli wyrasta na nowy główny hub spotkań nazistów. To w Kijowie odbywa się główny nazistowski festiwal w Europie – Asgardsrei. Organizuje go Aleksiej Levkin z rosyjskiego zespołu M8L8TH i jego wytwórnia Militant Zone, związana z ukraińskim batalionem Azov. Grały tam m.in. świdnickie Dark Fury i warszawskie Sunwheel (wcześniej Swastyka). Podczas imprezy hajlowano, wznoszono faszystowskie hasła, machano flagami ze swastykami, a na scenie uformowany został ołtarzyk ze zdjęciem Hitlera. „Teksty występujących zespołów zawierają wszystko: od bezwzględnego antysemityzmu i zaprzeczania Holokaustowi po pochwały nazistowskich postaci, w tym samego Hitlera, i otwarte wzywanie do przemocy”, tak pisał o festiwalu izraelski „Haarec”.

    Międzynarodówka kulturystów „Słowik” jest także fanem sportów siłowych i właścicielem sklepu z odżywkami w Bielawie. Nie dziwią więc jego kontakty z nazistowskimi bodybuilderami. Regularnie ćwiczą z nim i nagrywają filmy z treningów „Jastrząb” z Legionu Twierdzy Wrocław i Patrycjusz W. „Patrex”, znany wrocławski kulturysta. Kilkakrotnie od 2013 r. ich gościem był Rosjanin Konstantin Bryukhanov „Truvor”. To zawodowy kulturysta, mistrz Rosji i Europy Wschodniej 2008, wicemistrz świata juniorów 2009, a także brązowy, srebrny i złoty medalista konkursu Mr. Universe.

    To jeden z najbardziej znanych neonazistów w Rosji. Ma na ciele wytatuowaną swastykę i napis „Wotan mit uns”, będący grą słów z napisem na klamrach Wehrmachtu „Gott mit Uns” i popularną wśród neonazistów germańską mitologią. Łatwo można znaleźć w sieci jego zdjęcia w ubraniach pogańsko-faszystowskiej rosyjskiej firmy Beloyar czy koszulkach Krwi i Honoru.

    Przy wsparciu neonazistowskiej sekcji MMA White Rex i marki Thor Steinar „Truvor” tworzy organizację Po Programie Dziadka Mroza (PPDM), skupiającą skrajnie prawicowych kulturystów. Według polskich służb działa w sposób typowy dla zorganizowanych grup przestępczych i zrzesza wielu byłych kryminalistów. Organizuje na terenie Rosji obozy, na które zjeżdżają naziści z Europy; w jednej z edycji brał udział „Jastrząb”, nawet uczestniczył w kręceniu klipu promocyjnego grupy.

    Tą bezczelnością panowie zwrócili na siebie uwagę służb specjalnych. ABW wystąpiła do szefa Urzędu ds. Cudzoziemców z wnioskiem o umieszczenie Bryukhanova w wykazie cudzoziemców, których pobyt na terytorium Polski jest niepożądany. „W ocenie Agencji nieskrępowana obecność Rosjanina na terytorium RP niesie ze sobą zagrożenie dla bezpieczeństwa i porządku publicznego, a także godzi w interes RP, w tym międzynarodowy wizerunek państwa”, można było przeczytać w komunikacie ABW.

    0
  • www.polityka.pl Brunatny Dolny Śląsk. Nazizm, satanizm i morderstwa (Odc. 5)

    Kolejna linia dolnośląskiego nazizmu biegnie od Norwegii, żeby rozwinąć się w podwrocławskich miasteczkach i dać owoce w postaci morderstw, samobójstw i palenia swastyk po lasach.

    Kolejna linia dolnośląskiego nazizmu biegnie od Norwegii, żeby rozwinąć się w podwrocławskich miasteczkach i dać owoce w postaci morderstw, samobójstw i palenia swastyk po lasach. Gdzieś w głębokich latach 90. na koncercie muzyki blackmetalowej zauważyłem pod sceną dwóch gości, którzy pozdrawiali wokalistę zespołu soczystym „Sieg Heil!”. Byłem zszokowany. Wyglądem odbiegali od typowych nazistów. Dziś już wiem, że byli to „Szyja” i „Chińczyk”, tzw. nazimetale. Obaj do dziś są aktywni w skrajnie prawicowym środowisku. Wtedy jednak narodowo-socjalistyczny black metal dopiero się rodził. A jego polską stolicą był niewątpliwie Wrocław.

    Serial „Brunatny Dolny Śląsk”: Historia „Dzikiego” i „Słowika” (Odc. 1) O czym będzie ten serial (Odc. 2) Początki. Frasyniuk, Mandela i bramy Valhalli (Odc. 3) Skinheadzi wchodzą do partii (Odc. 4) Nazizm, satanizm i morderstwa (Odc. 5) Aryjska brać ponad granicami (Odc. 6) Faszystowskie Odrodzenie Polski (Odc. 7)

    Precz z mieszczanami Do skrajnie prawicowego Zrzeszenia Rodzimej Wiary oprócz skinów i starych zadrużan należy bowiem jeszcze jedna grupa narodowych socjalistów – metale. „Black metal to nie tylko muzyka. To najprawdziwsza, namacalna wojna wypowiedziana społeczeństwu” – mówi amerykański okultysta i skrajnie prawicowy muzyk Michael Moynihan, autor kultowej książki o tym gatunku „Władcy chaosu”.

    Jeśli punk epatował brudem i nihilizmem, black metal przesunął granice jeszcze dalej. Był totalnym odrzuceniem społeczeństwa. Tematy utworów: śmierć, rozkład, samobójstwo, przemoc, zniszczenie, depresja, mizantropia, wojna, apokalipsa, zło, mrok, morderstwa, tortury. Wyznawane „wartości”: satanizm, nihilizm, pogaństwo, radykalne ideologie, jak komunizm i nazizm. W warstwie muzycznej: przesterowane gitary, rzężące mikrofony, ściany dźwięku, zamiast wokalu – wycie, piski, mamrotanie. Na scenie krew, oberżnięte świńskie głowy, samookaleczający się muzycy, trupie makijaże. Wszystko po to, żeby zohydzić się w oczach mieszczan i okazać nienawiść głównonurtowemu społeczeństwu.

    Norwescy blackmetalowcy: podpalenia i morderstwa W 1991 r. w Oslo Øystein Aarseth „Euronymous” zakłada sklep muzyczny Helvete (nor. piekło). W jego piwnicy spotykają się muzycy zespołów Mayhem, Burzum, Emperor, Darkthrone, Thorns i Immortal, tworząc satanistyczną grupę Black Circle.

    W spokojnej Norwegii zaczyna się spirala przemocy. Zaczynają płonąć kościoły, łącznie ponad 50. Zdjęcie ruin świątyni w Bergen trafia na okładkę płyty Burzum „Aske” (norw. popioły). Żeby zachęcić fanów do podobnej akcji, do limitowanej edycji tegoż krążka dołączono zapalniczkę. Podczas trasy koncertowej metalowych zespołów Deicide i Paradise Lost po Norwegii autobusy muzyków atakują fani Black Circle. Podłożony zostaje też ogień pod drzwiami domu wokalisty zespołu Therion.

    Przemoc narasta. 1 sierpnia 1992 r. perkusista Emperor Bård Eithun „Faust” morduje w lasku w Lillehammer, popularnym miejscu spotkań gejów, Magne Andreassena. 10 sierpnia 1993 r. Kristian Vikernes „Varg” po kłótni zabija „Euronymousa” Aarsetha, zadając mu 23 ciosy nożem.

    To wydarzenie rozpoczyna serię aresztowań i wyroków. „Varg” za morderstwo i podpalenie czterech kościołów otrzymuje 21 lat więzienia. „Blackthorn” – pięć lat za współudział w morderstwie. „Faust” za morderstwo i podpalenia – 14 lat. Za zniszczenie świątyń wyroki dostają również Tomas Haugen „Samoth” z zespołu Emperor i Jørn Tunsberg z Amputation. Dodatkowo w domu Vikernesa policja znajduje 150 kg materiałów wybuchowych, których nazistowski muzyk zamierzał użyć do wysadzenia Blitz House, największego skłotu w Oslo.

    Przemoc rozlewa się na Europę Fala satanistyczno-nazistowskiej przemocy płynie przez Europę i Amerykę. W Szwecji działa The Temple of Black Light, w Anglii – Order of Nine Angles, Order of the Jarls of Bælder i paneuropejski Black Order, w USA – Church of Creator. W Niemczech członek blackmetalowego zespołu Absurd Hendrik Möbus morduje „zdrajcę rasy” Sandro Beyera, a następnie umieszcza zdjęcie jego grobu na okładce swojej płyty „Thuringian Pagan Madness”.

    Członek Church of Creator Benjamin Nathaniel Smith morduje w Illinois dwie osoby, rani dziewięć i popełnia samobójstwo. Cele: czarni i Żydzi. Także lider „Kościoła” Matthew Hale kończy w więzieniu z wyrokiem 40 lat za zlecenie zabójstwa. W szwedzkim Gothenburgu Jon Nödtveidt z zespołu Dissection z kolegą mordują geja i marokańskiego imigranta Josefa Ben Meddoura.

    Polscy nazimetale W Polsce w 1992 r. powstaje The Temple of Infernal Fire. Zakładają ją liderzy pierwszych polskich zespołów blackmetalowych: Jacek Szczepański „Venom” z Xantotol, „Blasphemous” z Velesa i Adam Darski „Nergal” z Behemotha. Z czasem dołączają Robert F. „Rob Darken”, Maciej D. „Capricornus” z Gravelandu i Grzegorz Jurgielewicz „Anextiomarus”/„Karcharoth”. Trzej ostatni to wrocławianie, wówczas zdeklarowani naziści. Utrzymują kontakty z Order of Nine Angels i Black Order, kolportują ich materiały.

    Kiedy organizacja zmienia nazwę na Temple of the Fullmoon i przejmują ją nazimetale i skini, wypisuje się z niej „Nergal” z zespołem, co kończy się dla nich atakami za sprzedanie się, a nawet pobiciem. Scena pęka podobnie jak norweska. Zaczyna się grożenie śmiercią, nocne wizyty skinheadów, listy z pogróżkami.

    W wywiadzie dla magazynu „Ablaze!” Robert F. „Darken” ogłasza: „Popieramy wszelką działalność terrorystyczną skierowaną przeciw chrześcijaństwu i demokracji. Wojna, jaką jest black metal, musi rozpocząć się krwawym ogniem. Nie pozwólmy, by zniszczył nas żydowski spisek! (...) Powinien na nowo obudzić się niemiecki duch wojenny! Aryjska Europa zginie, jeśli my się nie przebudzimy!”. Poglądy polityczne Temple of the Fullmoon zakładają rozpad i zagładę współczesnego, zdegenerowanego świata, a członkowie grupy są w swoim mniemaniu elitą, która przyspieszy rozpad i zbuduje potem lepszy, aryjski świat.

    „Capricornus”, „Darken” i „Karcharoth” otwarcie głoszą satanistyczny, pogański nazizm. Maciej D. w swoim zinie „Legion” publikuje wywiad z Möbusem z Absurdu, który pisze mu też teksty na płytę. Wrocławskie Graveland, Infernum, Legion i Thor’s Hammer „Capricornusa” trafiają na listę Anti-Defamation League z zespołami wykonującymi „muzykę nienawiści”.

    W Polsce także płoną kościoły W 1993 r. ukazuje się album Graveland „In the Glare of Burning Churches”, gdzie „Darken” ogłasza: „Zbezczeszczę świątynie, zniszczę i spalę chrześcijańskie kościoły i kaplice”. Także kolejny zespół Roberta F. „Infernum” na okładce albumu „Taur-Nu-Fuir” ma płonącą świątynię.

    W końcu także w Polsce zaczynają płonąć kościoły. Robert F. „Darken” chwali się, że w wyniku działania grupy spaliło się kilkanaście. Temple of Fullmoon organizuje zjazd w Szklarskiej Porębie. Blackmetalowcy maszerują przez miasteczko z flagami z krzyżami celtyckimi i swastykami. Policja zatrzymuje uczestników, a UOP (poprzednik ABW) rozpoczyna śledztwo, przesłuchania i rewizje mieszkań.

    Blackmetalowcy wpadają w panikę. Niektórzy zaczynają sypać kolegów. „Karcharoth” zeznaje przeciwko reszcie Infernum i Graveland. W efekcie „Darken” i „Capricornus” napadają go z kijami bejsbolowymi. Lekarze diagnozują u niego schizofrenię paranoidalną i od tego czasu zaczyna być częstym pensjonariuszem zakładów psychiatrycznych.

    „Karcharoth” zmienia w efekcie drastycznie poglądy polityczne. Z nazisty staje się komunistą. Zaczyna brać duże ilości narkotyków. Na dobre traci kontakt z rzeczywistością i pogrąża się w świecie urojeń, nasila się jego depresja i bezsenność. Postanawia zamordować „Fenriza” z norweskiego zespołu Darkthrone. Uzbrojony w noże i łańcuchy wsiada na prom do Szwecji. Na miejscu zatrzymuje go policja i przekazuje go własnym służbom specjalnym (SÄPO). Te wykorzystują sytuację, aby spróbować przerzucić winę na Polaków za serię podpaleń kościołów w Skandynawii w pierwszej połowie lat 90. „Karcharoth” zostaje deportowany do Polski. Jego choroba się nasila. Ostatecznie skacze z dachu dziesięciopiętrowego wieżowca.

    Policja zatrzymuje też Błażeja A. „Paimona” z głogowskiej grupy Thunderbolt. To jeden z filarów polskiego nazimetalu. Gra w kilku zespołach tego nurtu, jak Swastyka, Veles czy Selbsmort i Othar. Członkowie Thunderbolta zamieszani są w podpalenia kościołów i morderstwo bezdomnego Wacława Tatarynowicza. „Cezar”, przyjaciel zespołu, zostaje skazany na 25 lat. Perkusista „Uldor” na cztery, a „Paimon” dostaje wyrok w zawieszeniu za usiłowanie podpalenia kościoła w Lublinie.

    Walka z „Nowym Porządkiem” Robert F. przez lata nie zmienia poglądów. „Produkty Isengard są skierowane przeciwko spiskowi żydowskiego biznesu” – pisze „Darken” w książeczce dołączonej do kasety Gravelandu. W książce „Unheilige Allianz” ogłasza: „Walczę w imię idei, które stanowią podłoże świętej, aryjskiej, pogańskiej wojny przeciw judeochrześcijaństwu. (...) Auschwitz czeka znów na swoje dni”.

    W piśmie „Brangolf” dodaje: „Wspieram ruch nazistowski i idee rasowe w black metalu. Szanuję Adolfa Hitlera za wszystkie jego wielkie czyny wymierzone w świat judeochrześcijański. Mam wielu przyjaciół wśród nazistów. Wiele osób nazywa Graveland zespołem nazistowskim. Nie mam nic przeciwko temu”, mówi w wywiadzie dla „Empire of Hate”. Na łamach „Pit Magazine” chwali zamach terrorystyczny w Oklahoma City, w którym zginęło 168 osób, a 680 zostało rannych, i nazywa ówczesnego prezydenta USA Billa Clintona „Żydem”.

    Uważa też, że światem rządzą międzynarodowe żydowskie organizacje, lobby, bankowe kartele, korporacje, iluminaci i masoni, którzy za pomocą szczepionek, fałszywej pandemii, GMO, kontroli produkcji żywności i leków czy zamachu 11 września dążą do zbudowania „Nowego Porządku Światowego”, jednego globalnego rządu, który będzie miał władzę nad całą ziemią i doprowadzi do depopulacji planety.

    0
  • www.polityka.pl Brunatny Dolny Śląsk. Skinheadzi wchodzą do partii (Odc. 4)

    Na początku lat 90. popularnością cieszy się ugrupowanie Bolesława Tejkowskiego. Z czasem pojawią się kolejni liderzy, jak dawny agent SB Stanisław Potrzebowski i jego rodzimowiercze środowisko.

    Na początku lat 90. popularnością cieszy się ugrupowanie Bolesława Tejkowskiego. Z czasem pojawią się kolejni liderzy, jak dawny agent SB Stanisław Potrzebowski i jego rodzimowiercze środowisko. Tejkowski to dawny lider krakowskiej rewolty studenckiej z 1956 r. i kolejno: asystent Zygmunta Baumana, kolega Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego, a po 1968 r. żarliwy antysemita, prorosyjski panslawista i zwolennik „narodowego komunisty” Mieczysława Moczara.

    Serial „Brunatny Dolny Śląsk”: Historia „Dzikiego” i „Słowika” (Odc. 1) O czym będzie ten serial (Odc. 2) Początki. Frasyniuk, Mandela i bramy Valhalli (Odc. 3) Skinheadzi wchodzą do partii (Odc. 4) Nazizm, satanizm i morderstwa (Odc. 5) Aryjska brać ponad granicami (Odc. 6) Faszystowskie Odrodzenie Polski (Odc. 7)

    Marsz na Zgorzelec Tejkowski szuka dla Polaków religii narodowej. Eksploruje neopogaństwo. Początkowo współpracuje z grupą Władysława Kołodzieja i Jerzego Gawrycha. Ten ostatni pracuje z Tejkowskim w peerelowskim Towarzystwie Krzewienia Kultury Świeckiej. Po godzinach, jako kapłan Masław II, czci prasłowiańskich bogów. Uznaje też Tejkowskiego za reinkarnację Bolesława Śmiałego. Temu tak to się podoba, że zmienia sobie urzędowo imię z Bernarda na Bolesława. Jednocześnie regularnie spotyka się z SB.

    Na fali przemian 1989 r. Tejkowski wypływa na szersze wody. Zakłada nacjonalistyczną partię Polska Wspólnota Narodowa. Rasizm, antysemityzm, krytyka Kościoła i hasła socjalne przyciągają do niej skinheadów. Sukces okazuje się jednak bardzo nietrwały. Na początku 1992 r. Tejkowski zwołuje zwolenników do Zgorzelca. 15 lutego 400 skinów wyrusza spod dworca, bijąc napotkanych po drodze Niemców, i udaje się w kierunku granicy, gdzie zostają zatrzymani przez policję i brygadę antyterrorystyczną. – Tejkowski wypuścił chłopaków na miasto, a sam się schował na dworcu – wspomina „Robson”.

    Policja siłą spycha skinów z powrotem na dworzec i aresztuje kilkunastu z nich. Tejkowski zupełnie nie kontroluje sytuacji. – Myśmy razem z wokalistą Sztormu 68 przyszli na ten dworzec i zaczęliśmy Tejkowskiego opieprzać. Dał nam nawet ulotki do ręki, a my po prostu rzuciliśmy mu je w twarz, zbluzgaliśmy go i odeszliśmy od niego – opowiada „Robson”.

    Agent „Rymski” i neopoganie Lider PWN jest poszukiwany przez policję. Ukrywa się we Wrocławiu u „Jarosza”. Poznaje ich ze sobą Stanisław Potrzebowski, znajomy działacza Aryjskiego Frontu Przetrwania, mieszkający we Wrocławiu dawny współpracownik Tejkowskiego. Dopiero co wrócił z RPA. Jest rasistą i antysemitą. W Polsce ludowej był pilotem wojskowym i agentem wywiadu o pseudonimie „Rymski”.

    To główny polski propagator myśli Jana Stachniuka, przedwojennego nacjonalisty, nazywanego endeckim Maksem Webberem. Za przyczynę klęski Polski uważał on kontrreformację, za lek religię narodową – rodzimowierstwo. Elementy ideologii pożycza od faszyzmu i bolszewizmu, gęsto szyjąc własną siatkę pojęć (kultura vs „wspakultura”, „wola tworzycielska”, wspólnota rodowa – „zadruga” itd.).

    Oparte na jego koncepcjach konspiracyjne Stronnictwo Zrywu Narodowego już w 1945 r. popiera proradziecką Krajową Radę Narodową, przez kilka lat współpracują z władzami komunistycznymi. Kiedy jednak jego stronnicy przestają być potrzebni, Stachniuk ląduje w więzieniu, a środowisko zostaje rozbite i rozjeżdża się po Polsce. We Wrocławiu osiedlają się Antonii Wacyk „Gniewomir”, Maciej Czarnowski „Sławomir” (tajny współpracownik SB „Odra”) oraz Józef Brueckman „Jarosław”. Tu nawiązuje z nimi kontakt w latach 70. nowe pokolenie neopogan – w tym Potrzebowski.

    Kolega Janusza Walusia Studiuje wówczas we Wrocławiu historię. Interesuje się Zadrugą. Przygotowuje się do pisania o niej doktoratu w zachodnich Niemczech. Na miejscu oprócz pracy naukowej zajmuje się szpiegowaniem. Robi zdjęcia natowskim bazom i inkasuje za to fundusze z Polski. Do czasu. W 1981 r. znika z radarów wywiadu. Odnajduje się w Bonn, stolicy RFN, gdzie przez kilka lat kieruje Instytutem Stosowanej Historii Społecznej. Ta instytucja to, wedle Sławomira Cenckiewicza, przykrywka wywiadów amerykańskiego i zachodnioniemieckiego.

    W 1985 r. Potrzebowski wyjeżdża do RPA, gdzie działa w World Apartheid Movement. To skrajnie prawicowa grupa afrykanerów walcząca o zachowanie apartheidu. Współpracuje m.in. z Ku Klux Klanem. W listopadzie 1990 r. policja RPA podejrzewa, że organizacja planuje dokonać zamachów terrorystycznych za pomocą trującego gazu. Koosa Vermulena, narodowego socjalistę i fana Hitlera, lidera organizacji, zatrzymują po serii ataków bombowych w drugiej połowie 1990 r.

    Także morderca lidera południowoafrykańskich komunistów Chrisa Haniego Janusz Waluś ma silne powiązania z ruchem. Zna się też z Potrzebowskim. Kiedy apartheid upada, „Rymski” czuje, że grunt pali mu się pod nogami i w 1991 r. zjawia się we Wrocławiu. Zatrudnia się na Akademii Muzycznej, gdzie jest lektorem niemieckiego. Nosi sygnet ze swastyką. Imponuje młodym skinom podróżami, stopniem wojskowym i doktoratem. Obok tego jest dalej antysemitą i rasistą. To on stworzy dla nich kolejną „parasolową” organizację.

    Powstaje Rodzima Wiara Pod koniec lat 80. ośmieleni zmianami politycznymi w PRL Wacyk, Czarnowski i Brueckman z pomocą młodszego o dwa pokolenia Zdzisława Słowińskiego zakładają nieformalne Towarzystwo Miłośników Kultury Słowiańskiej. Ten ostatni spotkał Wacyka na kiermaszu książek, gdzie próbował propagować myśl Stachniuka.

    Panowie zbliżają się do tego stopnia, że „Gniewomir” opracowuje dla dzieci młodego wówczas adepta obrzęd postrzyżyn, który został odprawiony na Ślęży w 1987 i następnym roku. Kiedy likwidacji ulega cenzura, tworzą razem wydawnictwo Toporzeł, które wydaje książki Stachniuka i samego Wacyka, ździebko Nietzschego i krztynkę francuskiej pogańskiej nowej prawicy. Cel – „repolonizacja Polski” .

    I tak oto z połączenia skinheadów, emerytowanych zadrużan, ich wydawnictwa i repatrianta rasisty z RPA powstaje Zrzeszenie Rodzimej Wiary. W 1994 r. składa wniosek o rejestrację. Od 1996 r. są już oficjalną religią. Nestorzy grupy – Wacyk i Czarnowski – umierają niedługo później. Tejkowski, zupełnie zapomniany, żyje do dziś w swojej kawalerce przy ul. Hożej w Warszawie, którą załatwił mu 60 lat temu premier Cyrankiewicz. Ciągle wydaje odezwy i manifesty. Potrzebowski mimo 83 lat na karku do dziś kieruje Rodzimą Wiarą ze swojego mieszkania na wrocławskiej ul. Strzegomskiej. Pozostał antysemitą i rasistą.

    Przemysław Witkowski Historyk idei, badacz ekstremizmów politycznych. Dziennikarz, publicysta i poeta, doktor nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce, nauczyciel akademicki.

    0
  • www.polityka.pl Brunatny Dolny Śląsk. Początki: Frasyniuk, Mandela i Bramy Valhalli (Odc. 3)

    Są znajomości, które zmieniają całe życie. Jacek pewnie nie wie, że był dla mnie kimś takim. Nie żebyśmy się jakoś dobrze znali czy lubili. Był lokalnym skinem, który terroryzował i bił nas na moim osiedlu.

    Są znajomości, które zmieniają całe życie. Jacek pewnie nie wie, że był dla mnie kimś takim. Nie żebyśmy się jakoś dobrze znali czy lubili. Był lokalnym skinem, który terroryzował i bił nas na moim osiedlu. Na przełomie lat 80. i 90. na każdym chyba wrocławskim osiedlu był jakiś taki Jacek czy ich grupka. W pewnym momencie, szczególnie gdy robotnicza młodzież zaczęła mierzyć się z redukcjami, bezrobociem i upadkiem kolejnych zakładów pracy, ta idąca z Zachodu subkultura zaczęła rosnąć w Polsce jak na drożdżach.

    Serial „Brunatny Dolny Śląsk”: Historia „Dzikiego” i „Słowika” (Odc. 1) O czym będzie ten serial (Odc. 2) Początki. Frasyniuk, Mandela i bramy Valhalli (Odc. 3) Skinheadzi wchodzą do partii (Odc. 4) Nazizm, satanizm i morderstwa (Odc. 5) Aryjska brać ponad granicami (Odc. 6) Faszystowskie Odrodzenie Polski (Odc. 7)

    „Biały człowiek wygra tę wojnę” Obecni byli już wcześniej. Pierwsza fala pojawia się we Wrocławiu w 1986 r.: „Bonanza”, „Siudy”, „Smolar”, „Czeski”, „Kufel”, „Mareczek”, „Gajor”, „Robson” czy „Jarosz”. Wielu z nich to dawni punkowcy. Nie pasuje im nihilizm i alkohol. Chcą porządku i czystości. Odpowiadają im schludny styl, krótkie fryzury skinheada, ale też siła i przemoc. Próbują terroryzować szkoły i osiedla. Chcą usunąć z nich punków, Romów i czarnych. Biją i straszą. Atakują ludzi, obiekty i koncerty.

    Zbierają się na rynku. Nie przypomina on wówczas dzisiejszej atrakcji turystycznej. Teraz zupełnie zgentryfikowane Stare Miasto, wtedy było „złą dzielnicą”. Do tego dochodzi nazizm. – To mi się wydawało totalne, takie najostrzejsze wobec istniejącego wówczas systemu, PRL. Swastyki, takie rzeczy, najbardziej były tępione przez władze – mówi „Robson” po latach. Mają szybko zyskać rozgłos. Słuchają angielskiego No Remorse: „Mandela myśli, że ma szczęście/ ale lepiej niech się modli/ nie będzie zaraz komuszego śmiecia/ biały człowiek wygra tę wojnę”.

    Bójka na rynku Jest najcieplejszy dzień zimy, 24 lutego 1990 r., 24 st. Rynek. Afrykańscy studenci świętują na wiecu uwolnienie Mandeli. Nagle pod sceną pojawia się kilkunastu skinów. Krzyczą „Ku Klux Klan!”, „Apartheid!”, „White power!”, „Polska dla Polaków”, „Polska Siła”, hajlują. Wyrywają czarnym transparenty. W piętnastu atakują 150-osobową demonstrację.

    Zaczyna się bójka. Z obu stron idą w ruch kastety i noże. Atakują „Robson”, „Borówa”, „Czerwony” i „Jarosz”. Po drugiej stronie Afrykanie i Władysław Frasyniuk. To pierwsza rasistowska zadyma w Polsce po transformacji.

    Tego samego dnia wieczorem powstaje nazistowska Konkwista 88. Wojciech M. „Czerwony” będzie gitarzystą, „Robson” menedżerem, za wokal robi Adam B., z czasem dołączy Robert O. „Kadi”. Nazwę biorą od powieści Waldemara Łysiaka, uzupełniając akronimem „88” oznaczającym „Heil Hitler”. – Oprawa graficzna i symbolika była stricte hitlerowska – mówi Robson.

    Nawet nie udają W Gliwicach powstaje kolejna skinowska legenda: Honor. „Jeżeli interesuje cię prawdziwa walka z komunizmem i żydostwem, to od br. w porozumieniu z Konkwistą 88 stworzyliśmy organizację narodowych socjalistów polskich Aryjski Front Przetrwania”, „niezależną organizację młodzieżową skupiającą zespoły muzyczne”, „poświęcone obronie Białej Rasy”, pisze w początkach 1992 r. „dla zainteresowanych fanów Hitlera” Olaf J. z Honoru.

    „Ziemia dla chłopów! Fabryki dla robotników! Polska dla Polaków! Europa dla białych!”, stwierdza zin „Szturmowiec”. „Komunizm plus rasizm” – prosto określają ich profil inni nacjonaliści. Oprócz „Szturmowca” wydają ziny „Przetrwać By Zwyciężyć” i „Biały Front”. Działają nie tylko we Wrocławiu, ale i w Opolu, Gliwicach, Kędzierzynie-Koźlu, Szczecinku. W Katowicach urządzają „Hitlerfest” i maszerują przez miasto z flagą III Rzeszy ukradzioną z teatru.

    Manifestują też we Wrocławiu. Co tydzień spotykają się w lokalu Solidarności Walczącej. Nawet nie udają nacjonalistów. Są nazistami, mają swastyki, pozdrawiają się, hajlując. Ciężko mieć wątpliwości. Kornel Morawiecki nie ma z tym problemu. Sam zresztą robi później demonstrację z neofaszystowskim Narodowym Frontem Polskim.

    Nazistowska stolica Polski Wydana w 1993 r. płyta Konkwisty „Wolność lub śmierć” osiąga nakład 15 tys. egzemplarzy. Ballada „Bramy Valhalli” grana jest na dyskotekach. W piosence „A.F.P” słychać: „krew aryjska nas połączy/ wszystkich białych ludzi razem/ do zwycięstwa poprowadzi/ znak swastyki na sztandarze/ Chcą prowadzić walkę na śmierć/ o biały honor i krew,/ o białą dumę, celtycki krzyż,/ bo jak zaraza zbliża się/ czarne afrykańskie ścierwo”. Wychwalają Ku Klux Klan i narodowy socjalizm. Piosenki zostają zgłoszone do prokuratury. Ta umarza śledztwo.

    Pojawia się kolejny zespół. To Legion z Tomaszem K. na wokalu. Ten reprezentuje opcję katofaszystowską. W rasizmie jednak nie ustępuje kolegom z Konkwisty. „Nasza duma nie pozwala znać Murzyna i Cygana (...) Białą rasę obronimy, my ich wszystkich wypędzimy. Dajcie nam już w nasze ręce karabinów jak najwięcej. Pogonimy bandę całą, obronimy rasę białą. Czy to Niemiec, czy też kurwa – szubienica znajdzie się. (...) Oczyścimy kraj nasz cały, pokonamy wszelki trud. Czy brudasy, czy pedały – dla nich nie zabraknie kul”, śpiewają na swojej pierwszej płycie „Lata walk ulicznych”. Sprzedają 20 tys. egzemplarzy.

    Wrocław staje się skinheadzką stolicą Polski. W mieście jest ich ok. 800. Coraz liczniejsze stają się ataki – na migrantów, Romów, „wrogów rasy” i anarchistów. Na cmentarzu żydowskim pojawiają się celtyckie krzyże i swastyki, napisy „Jude Raus”, „Jebane Żydy”, „Sieg Heil”, niszczone są groby.

    Odejście ze środowiska oznacza utratę znajomych, rozrywki, często także pracy. Dlatego nie jest to wówczas takie częste. Getto trwa i rozrasta się. Swastyka wyklucza, ale i daje poczucie siły, grupową solidarność. Konkwista 88 gra koncerty w Europie i Stanach Zjednoczonych. Nagrywa piosenki anglojęzyczne, wydaje płytę po hiszpańsku.

    Gdzie są chłopcy z tamtych lat? W 2005 r. zespół kończy działalność. Przez 15 lat istnienia zdąży jednak wystąpić na najważniejszych faszystowskich imprezach w Europie. Adam B. cały czas jest rasistą. Pracuje jako realizator dźwięku dla Polsatu. „Czerwony” z Konkwisty zaczął brać heroinę, leczył się w Monarze, pracował potem w ich punkcie w Częstochowie, rozdawał strzykawki w Katowicach i prowadził zajęcia terapeutyczne. Dziś znów gra w zespole. Z innym dawnym członkiem Konkwisty „Kadim” tworzą Obłęd, kapelę, która napisała nawet hymn jednego z Marszów Niepodległości.

    Tomasz K. działał w antysemickich partiach – Stronnictwie Narodowym Szczerbiec i Polskiej Partii Narodowej Leszka Bubla. „Żydzi dążą do likwidacji wiary, aby na jej miejsce wprowadzić kult szatana”, oznajmiał. Prowadzi internetowe radio i pisze wiersze. Wydał tomiki „Archanioł i Rycerz” i „Antologia polskiej poezji tożsamościowej”. Jest zafascynowany postacią belgijskiego faszysty, płk. Waffen SS Leona Degrelle. „To ostatni krzyżowiec Europy”, mówi o nim. „Stał się jednak przykładem dla wszystkich narodowych radykałów Europy”.

    „Mareczek” nie żyje, zginął w gangsterskich porachunkach. „Jarosz” jest tatuażystą, mieszka poza Polską. „Robson” po kilku latach odrzucił rasizm i antysemityzm i znalazł się po lewej stronie sceny politycznej. Działał w PPS i został szefem ochrony w największym wrocławskim klubie dla gejów i lesbijek. Dziś ma własny klub i nie zajmuje się polityką. Zasłonił nową dziarą wytatuowanego Totenkopfa.

    Przemysław Witkowski Historyk idei, badacz ekstremizmów politycznych. Dziennikarz, publicysta i poeta, doktor nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce, nauczyciel akademicki.

    0
  • www.polityka.pl Brunatny Dolny Śląsk. O czym jest ten serial (Odc. 2)

    Club 28 nie istnieje, a tak poza tym to wcale nie są naziści. Koncerty, ustawki, siłownie, motory i prasłowiańskie ceremonie – to tylko hobby. Prowadzenie domów publicznych, powiązania z ekstremistami – pomówienia. Inaczej uważają jednak ABW i prokuratura.

    Club 28 nie istnieje, a tak poza tym to wcale nie są naziści. Koncerty, ustawki, siłownie, motory i prasłowiańskie ceremonie – to tylko hobby. Prowadzenie domów publicznych, powiązania z ekstremistami – pomówienia. Inaczej uważają jednak ABW i prokuratura. Po wakacjach ma się w końcu rozpocząć proces domniemanych dolnośląskich nazistów. Przyjrzyjmy się więc bliżej temu środowisku, jego korzeniom, ideowym inspiracjom i glebie, która wydała ten brunatny plon.

    Serial „Brunatny Dolny Śląsk”: Historia „Dzikiego” i „Słowika” (Odc. 1) O czym będzie ten serial (Odc. 2) Początki. Frasyniuk, Mandela i bramy Valhalli (Odc. 3) Skinheadzi wchodzą do partii (Odc. 4) Nazizm, satanizm i morderstwa (Odc. 5) Aryjska brać ponad granicami (Odc. 6) Faszystowskie Odrodzenie Polski (Odc. 7)

    Powrót po 600 latach Dolny Śląsk to serce tzw. ziem odzyskanych, które po 1945 r. i prawie 600 latach dominacji niemczyzny znalazły się w granicach Polski. Autochtoni zostali wysiedleni, a na ich miejsce przybyli osadnicy z zachodniej Ukrainy, Poznańskiego i centralnej Polski. Po raz pierwszy od czasów piastowskich polska granica biegła wzdłuż Odry i Nysy Łużyckiej, ale spod świeżej farby raz po raz wychodziły napisy szwabachą. Architektura, urbanistyka, pomniki, wszystko mówiło o odmienności tych ziem od reszty kraju.

    Osadnicy z różnych regionów Polski i Europy, bo także z Francji, Bośni, Rumunii, trafiali na obce im tereny i musieli praktycznie od zera budować lokalną tożsamość. Władza ludowa postawiła na tradycje piastowskie i prasłowiańskie. Odbudowywano miasta ze zniszczeń wojennych, rekonstruując starówki wedle średniowiecznych wzorów, dodatkowo wzbogacając oficjalny przekaz o antyklerykalizm i akceptację dla symboliki pogańskiej, co pozwalało tworzyć wspólnotę na niekatolickich podstawach.

    Żyzna gleba dla neonazistów Szczecin, Głogów, Wolin, Gubin, Kamień Pomorski, Jastrzębia Góra, Ślęża, Rybnik, Czeladź, Chojnice, Żary – wszędzie rozsianych jest sporo rzeźb Światowidów. Wszystkie powstały oczywiście po 1945 r. Odwołanie się do prasłowiańskiej tożsamości pozwalało też na promocję prorosyjskiego panslawizmu, a Polska mogła znów grać rolę przedmurza wobec niemczyzny, wzmacniając sojusz polsko-radziecki: ZSRR był gwarantem zachodniej granicy RP wobec potencjalnego „Drang nach Osten”.

    Da się poprowadzić prostą linię od carskiego panslawizmu, przez stalinowski kongres słowiański z 1941 r. i jego narodowy komunizm – ideę socjalizmu w jednym kraju, eksperymenty Gomułki z unarodowieniem ustroju PRL, szczególnie szumnie na zachodzie i północy kraju obchodzone rocznice propagandowe – po neopogańskich skinheadów. Jeśli dodamy do tego peerelowską germanofobię i antysemityzm, otrzymamy niezwykle żyzną dla neofaszyzmu glebę.

    Na to nałoży się fascynacja wychodząca spod farby: niemieckością, symboliką, śladami przeszłości, rozwiniętymi infrastrukturalnie terenami, ich architekturą, urbanistyką, przemysłem, koleją i autostradami. Wszystkim, co powstało na tych ziemiach, kiedy pisano tam szwabachą, a co z roku na rok niszczało, osiągając szczytowy rozkład w okresie transformacji 1989 r. Da to zgubne plony w III RP.

    Od Tejkowskiego do Brauna

    W serii tekstów o dolnośląskim faszyzmie opowiem, czym jest i z jakiego środowiska wyrósł Club 28. Przedstawię jego związki z niesławnym Aryjskim Frontem Przetrwania, Bolesławem Tejkowskim i nacjonalistycznymi neopoganami, neonazistowską sceną muzyczną i Narodowym Odrodzeniem Polski. Opowiem o pierwszej rasistowskiej demonstracji w Polsce i o tym, jak Władysław Frasyniuk bił się ze skinheadami na wrocławskim rynku. Przedstawię dzieje zespołów Konkwista 88 i Legion, a na przykładzie Roberta P. „Robsona” pokażę, jak może wyglądać przemiana ideowa z nazisty w lewicowca.

    Postaram się wskazać, że w pozornie niewinnych środowiskach, jak rodzimowiercy, kształtowali się ludzie o totalitarnych zapędach. Jak powstały wydawnictwo Toporzeł i Rodzima Wiara, kim naprawdę jest Stanisław Potrzebowski, agent SB i wywiadu wojskowego PRL, lider pogańskiego Kościoła, i jak wyglądały jego związki z Januszem Walusiem. Czym są polski i zagraniczny narodowo-socjalistyczny black metal, Temple of Fullmoon i pogańscy metalowcy.

    Opiszę ich przemarsze ze swastykami; oskarżenia o zabójstwo oraz tajemniczą śmierć studentów w Górach Stołowych i skrajnie prawicowe wątki w śledztwie. Poznamy też nazistowskie wytwórnie muzyczne na Dolnym Śląsku, dowiemy się, kto kryje się pod pseudonimami „Diathyrron”, „Necroperversor”, „Capricornus” i „Rob Darken”, i co łączy tego ostatniego ze słynnym Nergalem.

    Dowiemy się też ostatecznie, kto tworzy Club 28. Przyjrzymy się tym „karierom”, związkom z przestępczością i PiS, koncertom w urodziny Hitlera. Przedstawię skład polskiego oddziału nazistowskiej międzynarodówki Krew i Honor. Zobaczymy, jakie zarzuty stawia ABW „Słowikowi”, „Dzikiemu”, „Kadiemu” i „Czerwonemu”.

    A w końcu przyjrzymy się bardziej ulicznej wersji dolnośląskiego neofaszyzmu i jego sojuszowi z kibicami pod wodzą Romana „Jak pokochałem Adolfa Hitlera” Zielińskiego i temu, jak Marsz Patriotów przegrał konkurencję z warszawskim Marszem Niepodległości. W tle koncerty, demonstracje, księża neofaszyści i przenikanie skrajnie prawicowej ideologii do głównego nurtu – reżyser i poseł Grzegorz Braun i jego antysemicka obsesja, pismo „Opcja na Prawo” i skrajnie prawicowi „filozofowie” z UWr.

    Urodziłem się we Wrocławiu w 1982 r. Spędziłem tam 33 lata życia. Od wczesnych lat 90. sprzeciwiałem się rosnącej faszystowskiej fali. Badałem, monitorowałem, blokowałem, protestowałem i dostawałem za to w twarz, więc choć to nie ja będę jej bohaterem, to także trochę moja historia.

    Przemysław Witkowski Historyk idei, badacz ekstremizmów politycznych. Dziennikarz, publicysta i poeta, doktor nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce, nauczyciel akademicki.

    0
  • www.polityka.pl Brunatny Dolny Śląsk. Historia „Dzikiego” i „Słowika” (Odc. 1)

    Polska usłyszała o nich po reportażu TVN z „urodzin Hitlera”. Po wakacjach mają stanąć przed sądem z zarzutami propagowania faszyzmu i nawoływania do nienawiści. Ale ich historia zaczyna się dużo wcześniej.

    Polska usłyszała o nich po reportażu TVN z „urodzin Hitlera”. Po wakacjach mają stanąć przed sądem z zarzutami propagowania faszyzmu i nawoływania do nienawiści. Ale ich historia zaczyna się dużo wcześniej. Dolnośląskim nazistom ABW na głowę ściągnął koncert z Grodziszcza z marca 2017 r. To wieś pod Świdnicą. Nagrania z tego występu pokazał słynny reportaż „Superwizjera” TVN o nazistach świętujących „urodziny Hitlera”. Według ustaleń śledczych na imprezach hajlowano, wznoszono okrzyki ku czci Hitlera i Rudolfa Hessa, wywieszano banery międzynarodowej neonazistowskiej organizacji przestępczej Krew i Honor, a uczestnicy byli wytatuowani w emblematy nazistowskie, w tym swastyki i symbole SS.

    Serial „Brunatny Dolny Śląsk”: Historia „Dzikiego” i „Słowika” (Odc. 1) O czym będzie ten serial (Odc. 2) Początki. Frasyniuk, Mandela i bramy Valhalli (Odc. 3) Skinheadzi wchodzą do partii (Odc. 4) Nazizm, satanizm i morderstwa (Odc. 5) Aryjska brać ponad granicami (Odc. 6) Faszystowskie Odrodzenie Polski (Odc. 7)

    Koncert odbył się w należącej do gminy świetlicy, co ciekawe, tylko półtora kilometra od pałacu w Krzyżowej. Tam w 1940 r., w majątku Helmutha Jamesa von Moltke, zawiązała się opozycyjna wobec Hitlera grupa. Jej liderzy, w tym sam hrabia, po aresztowaniu zostali w 1945 r. przez nazistów powieszeni. Dziś działa tam fundacja budująca porozumienie między narodami. Tymczasem tuż obok zagrały w 2017 r. Oidoxie (filar niemieckiego odgałęzienia Krwi i Honoru), saksoński Brainwash, szwajcarski Amok oraz nazistowska i banderowska Sokyra Peruna (ukr. Topór Peruna). Do tego polski Obłęd.

    Wielka akcja policji i służb Kolejna neonazistowska impreza miała odbyć się w kwietniu 2018 r. w Dzierżoniowie. Data nie była przypadkowa, 20 kwietnia wypadają urodziny Hitlera. Do koncertu ostatecznie nie doszło. Imprezę, w której brało udział ponad 200 nazistów z Polski i krajów sąsiednich, przerwała największa w ostatniej dekadzie interwencja służb.

    Wzięło w niej udział 300 policjantów i agentów, dwa helikoptery i oddział antyterrorystów z Wrocławia. Funkcjonariusze weszli jednocześnie do kilku mieszkań na terenie dolnośląskich miast: Dzierżoniowa, Bielawy, Świdnicy i Strzegomia. Aresztowano organizatorów koncertu, noszących pseudonimy „Słowik” i „Dziki”.

    Usłyszeli pięć zarzutów. „Wszystkie zarzuty dotyczą organizowania i uczestnictwa w koncertach zespołów neonazistowskich, w trakcie których podejrzani mieli publicznie propagować faszystowski ustrój państwa oraz nawoływać do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych i wyznaniowych” – tłumaczył Tomasz Orepuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Świdnicy.

    Niecały rok później agenci ABW wkroczyli i dokonali przeszukania domu „Kadiego”, kolegi „Słowika” i „Dzikiego”. Jemu i trzem innym członkom zespołu Obłęd, w tym „Czerwonemu” i „Jaworowi”, przedstawiono zarzuty nawoływania w tekstach do nienawiści motywowanej kolorem skóry i wyznaniem. Wszystkim oskarżonym grozi do dwóch lat więzienia.

    „Słowik” uważa się za patriotę. Twierdzi, że „nie miało miejsca propagowanie żadnego ustroju totalitarnego, impreza miała charakter zamknięty, prywatny i nikt postronny nie miał tam wstępu. (…) Muzycy poprzez swoje teksty przekazywali treści tożsamościowe i antyszowinistyczne, co potwierdza różnorodność uczestników. Byli tam goście ze wszystkich krajów europejskich, przebieg imprezy odbywał się we wzajemnym szacunku i integracji, zacierając w ten sposób uprzedzenia i waśnie historyczne”.

    Kim są „Dziki”i „Słowik”? Jakie mają korzenie? Jaką działalność prowadzili? Przyjrzyjmy się ich historii.

    Historia „Dzikiego i „Słowika” Kluczowe są tu małe miejscowości: Świdnica, Jawor, Dzierżoniów i Bielawa. Z pierwszej wywodzą się przede wszystkim naziblackmetalowcy, z kolejnych raczej naziskinheadzi. To tu narodzi się na nowo polskie odgałęzienie organizacji Krew i Honor (o jej pierwszym wcieleniu napiszemy w kolejnych odcinkach).

    Z Jawora pochodzi neonazistowski zespół Nowy Ład. Skład: Maciej J. „Jawor” (perkusja), Wojciech M. „Czerwony” (perkusja) i Robert O. „Kadi” (bas i wokal). Dwaj ostatni grali wcześniej w słynnym zespole Konkwista 88. Po jej rozpadzie stworzą z „Jaworem” Obłęd. Z kolei w Dzierżoniowie i Bielawie działają chuligani związani z lokalnymi klubami piłkarskimi oraz grupą Reichenbach Schutzstaffeln (lub Reichenbach Skinheads). Reichenbach to przedwojenna, niemiecka nazwa Dzierżoniowa.

    Szybko wybija się w tym towarzystwie Piotr G. „Dziki”. Zaczyna jako punk jeżdżący na festiwal w Jarocinie i szybko zostaje skinheadem. Od lat 90. organizuje w swoim mieście nazistowskie koncerty: Konkwisty 88 i zachodnich zespołów spod znaku „białej siły”, takich jak White Law, Celtic Warrior czy Kill Baby Kill. Prowadzi stoisko z butami, gdzie sprzedaje także kasety, gazety i gadżety z faszystowskimi emblematami.

    W 1996 r. po raz pierwszy staje przed sądem. Jemu i jego dwóch kolegom zarzuca się pobicia i zastraszenia. Lokalni naziści próbują terroryzować miasteczko. Wyzwiska, pobicia, ataki z nożami, kijami bejsbolowymi i łańcuchami – „Brunatna Księga” Stowarzyszenia Nigdy Więcej opisuje co najmniej kilkanaście takich zdarzeń w ledwie 30-tys. Dzierżoniowie.

    To miasto to po 1945 r. przez kilka lat największe w Polsce skupisko ludności żydowskiej. W listopadzie 1946 r. mieszkało tutaj 17,8 tys. Żydów, to prawie 100 proc. mieszkańców. Miasteczko nazywano złośliwie Żydkowem. Funkcjonowało tu 16 żydowskich spółdzielni, 28 warsztatów pracy i pięć osad rolniczych – kibuców. Jednak kolejne fale emigracji (1948, 1968, 1989) wymywają ludność. Żydów została garstka – i jedna synagoga.

    I to na jej murach pojawiają się w latach 90. napisy „Jude raus” i „Rudolf Hess żyje” oraz swastyki. W mieście można znaleźć kibicowskie wlepki Lechii Dzierżoniów gloryfikujące SS. W siedzibie oddziału Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce wybite zostają szyby. Rok później „ktoś” podpala synagogę.

    „Holokaust klatki i bareczków” Z czasem wiernym towarzyszem „Dzikiego” stanie się kilka lat młodszy Krzysztof S. „Słowik”. Pochodzi z pobliskiej Bielawy. Początkowo pracuje jako bramkarz i ochroniarz w dyskotekach. Do dziś dużo ćwiczy. Prowadzi sklep z odżywkami. Zdjęcia i filmy z siłowni umieszcza z podpisami „Holokaust klatki i bareczków”, „Biały człowieku, stań się znów wielki” czy „Poprawność polityczna – najczęściej obecnie stosowany synonim słowa tchórzostwo”. Z fascynacją nazizmem się nie kryje. Na plecach wytatuowany ma ogromny napis „Blood & Honour”. Łatwo znaleźć jego zdjęcia w koszulce z napisem „Heil Hitler”.

    Ich bliskim znajomym zostaje wrocławianin Marek B. Już w szkole średniej jest skinheadem. Wylatuje za fizyczny atak na niebiałą koleżankę. On z kolei ma na plecach napis „100% White”, a w innych miejscach flagę III Rzeszy, czarne słońce i nazistowską symbolikę. Jest synem właściciela klubu nocnego i sam taki przybytek prowadzi. Ma też sklep internetowy i jest dystrybutorem dwóch głównych niemieckich neonazistowskich marek odzieżowych. To fan militariów z dyplomami ukończenia kursów obsługi rewolweru i karabinu.

    To oni stworzą nieformalny Club 28 (druga i ósma litera alfabetu to B i H, jak Blood & Honor). Spotykana jest również nazwa „Honorowi Krwiodawcy”, umieszczana zawsze czarnymi literami na czerwono-białym logo Krwi i Honoru. Początkowo ważny dla grupy jest także Wojciech C. „Ciepły” z Lublina. W młodości metalowiec, później skinhead i pierwszy wokalista zespołu Surowa Generacja, a także ochroniarz Konkwisty 88. Później właściciel studia tatuażu. Blisko z grupą jest związany z neopogańskim Nacjonalistycznym Stowarzyszeniem Zadruga wrocławski zespół White Devils. Obie przyjaźnie zakończy pierwsze śledztwo ABW.

    Zespół, aresztowania, wyroki White Devils powstaje w 2004 r. Wokalistą jest Tomasz M. „Sponsor”. „Jesteśmy wdzięczni naturze, że obdarzyła nas przywilejem urodzenia się białym człowiekiem”, deklaruje w jednym z wywiadów. „Honor, męstwo, szlachetność, potęga, twórczość, mądrość – to cechy, które charakteryzowały Białego Człowieka od początku jego istnienia, a całą esencję tych cech zebrał w sobie narodowy socjalizm”, dodaje. A we wrocławskim zinie „Biały Grom” ubolewa nad zniszczeniem sojuszu niemiecko-polskiego przez międzynarodowe żydostwo, co spowodowało wybuch II wojny światowej.

    W latach 2008–09 zaczyna interesować się nimi ABW. Dochodzi do pierwszych przesłuchań i aresztowań. „Ciepły” i „Sponsor” idą, wedle kolegów, na współpracę. „Ch... ci w d..., bo sprzedałeś, / Zeznaniami obciążałeś, udawałeś nadczłowieka / Wyszła p…, bardzo miękka”, śpiewają o Tomaszu M. jego byli już przyjaciele z zespołu Obłęd.

    Prokuratura gromadzi obszerny materiał dowodowy: instrukcje konspiracyjnej działalności, rasistowskie odezwy, listy „lewaków i wrogów rasy”, z którymi należy się rozprawić. Sąd tak opisywał ich aktywność: „Na scenie umieszczone zostały dwie flagi z nazistowską swastyką. Zaś publiczność podczas całego koncertu wznosiła okrzyki i pozdrowienia nazistowskie Sieg heil! (...). Koncert w założeniu organizatorów był manifestacją nazistowską (faszystowską) oraz miejscem propagowania takich idei oraz nienawiści na tle różnic narodowych, rasowych lub wyznaniowych. Oskarżony Krzysztof S. m.in. tańczył, trzymając w rękach flagę ze swastyką”.

    W 2011 r. za zorganizowanie w dzierżoniowskich klubach Latino i Palladium trzech nazistowskich koncertów oskarżeni usłyszeli wyroki. „Słowika” skazano na rok prac społecznych po 30 godzin miesięcznie, „Dzikiego” uniewinniono. W 2013 r. wyrok stał się prawomocny.

    W międzyczasie powstają kolejne neonazistowskie zespoły współpracujące z Clubem 28 – pod malowniczymi nazwami, jak Legion Twierdzy Wrocław czy Omerta. Repertuar szeroki: od hardcore′u po stadionowe przyśpiewki.

    0
  • Wyciekł policyjny pseudo-Pegasus. Oto, co faktycznie potrafi

    Wyciekł policyjny pseudo-Pegasus. Oto, co faktycznie potrafi

    Cellebrite, czyli program, za który Komenda Główna Policji zapłaciła 6,5 mln zł, w całości wyciekł do sieci.

    Telewizja TVN24 poinformowała w środę, 11 stycznia, że Komenda Główna Policji ogłosiła przetarg na oprogramowanie izraelskiej firmy Cellebrite.

    Dwa dni później strona internetowa Enlace Hacktivista poinformowała, że zgłosił się do nich sygnalista, który przekazał dane dotyczące Cellebrite. W paczce znajduje się m.in. pełen kod źródłowy wybranych programów izraelskiej firmy, w tym np. UFED 4PC wraz z dokumentacją.

    Co potrafi Cellebrite?

    Umowa opiewa na 6,5 mln zł i daje trzyipółletni dostęp do czterech programów usług firmy Cellebrite.

    Są to:

    UFED 4PC Ultimate – program do przełamywania haseł (tekstowych, numerów PIN oraz wzorów geometrycznych), odszyfrowywania danych, odnajdywania ukrytych i usuniętych plików. Działa na komputerach, smartfonach, klasycznych telefonach komórkowych, tabletach, urządzeniach GPS, smartwatchach i innych urządzeniach. Do użycia, w odróżnieniu od Pegasusa, potrzebny jest fizyczny dostęp do urządzenia i podłączenie go kablem

    UFED Cloud Analyzer – program do zbierania i pobierania danych z usług chmurowych takich jak Facebook, Twitter, Gmail, Google Maps i innych. Do użycia tego programu nie jest potrzebny dostęp do urządzenia. Program może zbierać informacje zarówno z publicznie dostępnych źródeł (np. publiczne posty na Facebooku), jak i po wprowadzeniu danych do logowania użytkownika, a te mogą być podane dobrowolnie, wykradzione lub odczytane za pomocą programu UFED 4PC Ultimate.

    UFED Premium – program podobny do UFED 4PC Ultimate, służący do przełamywania zabezpieczeń smartfonów (zarówno z systemem Android, jak i iOS) oraz do przełamywania zabezpieczeń aplikacji i pobierania z nich danych takich jak: wiadomości z komunikatorów, e-maile, załączniki, a także usunięte treści. UFED Premium oferuje także bezpośrednią pomoc techników Cellebrite w uzyskaniu dostępu do zniszczonych lub uszkodzonych urządzeń.

    Cellebrite Inspector – program do analizowania i pozyskiwania danych z komputerów PC (zarówno Windows i Mac) takich jak: historia przeglądania internetu, pobrane pliki, ostatnie hasła wpisywane w wyszukiwarce, najchętniej odwiedzane strony internetowe, lokalizacje, zdjęcia i filmy, wiadomości, usunięte dane, podłączane USB i więcej.

    Wyciekł kod Cellebrite? To nie pierwszy raz

    Nie jest to pierwszy przypadek, gdy dane firmy Cellebrite wyciekły. W styczniu 2017 r. haker wykradł 900 GB danych, w których znajdowały się m.in. informacje o scenie politycznej w wybranych krajach. W lutym tego samego roku z Cellebrite wyciekły dane z informacjami o metodach uzyskiwania dostępu do telefonów Blackberry, Apple oraz z systemem Android. W sierpniu ubiegłego roku wyciekło natomiast 3,6 terabajta danych.

    Żaden z wycieków nie wywarł większego skutku na firmę oraz jej klientów. Nie spowodował także szerokiego dostępu hakerów i przestępców do oprogramowania Cellebrite, które mogłoby być wykorzystane w przestępstwach. Także obecny wyciek, w którym znalazł się kod źródłowy programów, prawdopodobnie do tego nie doprowadzi ze względu na to, że oprogramowanie działa na zasadach licencji, bez których jest bezużyteczne.

    -- Wstępna analiza tego incydentu wskazuje, że kod źródłowy dotyczy dość starych (nieaktualnych) wersji oprogramowania. Dodatkowo nie mamy potwierdzenia, że jest to ten sam rodzaj systemu, który był przedmiotem dostawy. W portfolio producenta znajduje się wiele różnych systemów, niekoniecznie opartych o ten sam kod źródłowy. Doświadczenie uczy nas, że często rewelacje, z jakimi mamy do czynienia w przestrzeni internetowej okazują się od kilku lat nieaktualne. Czekamy na oficjalny komentarz producenta - komentuje dla Wyborczej.biz Sebastian Małycha, prezes Mediarecovery, firmy, która wygrała policyjny przetarg i dostarczyła oprogramowanie Cellebrite.

    0
  • Władze UW zablokowały wykład dr Hanny Machińskiej. Była zastępczyni RPO dowiedziała się od znajomych

    Władze UW zablokowały wykład dr Hanny Machińskiej. Była zastępczyni RPO dowiedziała się od znajomych

    "Z przyczyn technicznych" - tymi słowami od czwartku biuro rektora Uniwersytetu Warszawskiego prof. Alojzego Nowaka tłumaczy osobom zaproszonym powody odwołania wykładu dr Hanny Machińskiej.

    Wykład "A mury runą, runą, runą" miał się odbyć w najbliższy wtorek o godz. 17 w auli starej biblioteki UW przy Krakowskim Przedmieściu. Osoby zaproszone proszono o potwierdzenie obecności, gdy dzwoniły do rektoratu, słyszały, że wykładu nie będzie.

    Biuro rektoratu nie chciało nic więcej powiedzieć, niektórych odsyłało do dr Anny Modzelewskiej, rzeczniczki prasowej uczelni.

    Dr Hanna Machińska, odwołana w grudniu zastępczyni RPO, dowiedziała się o skasowaniu swojego wykładu w czwartkowe południe od jednej z profesorek, która zadzwoniła do rektoratu, aby potwierdzić swoją obecność. Na wykład wybierało się mnóstwo znanej warszawskiej profesury, ludzi kultury i wielbicieli serii "8 wykładów na Nowe Tysiąclecie".

    – Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu dowiedziałam się o odwołaniu wykładu z przyczyn technicznych. Osoba, która organizacyjnie tym się zajmuje, też nie potrafiła mi powiedzieć, o jakie "przyczyny techniczne" chodzi. Dzwoniłam dwa razy do rektora prof. Alojzego Nowaka, wysłałam do niego SMS, przecież się znamy i się komunikujemy. Teraz nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Na ten wykład zostałam zaproszona 16 października, termin został ustalony parę tygodni później – mówi nam dr Hanna Machińska.

    I dodaje: – Jestem w gotowości do wygłoszenia tego wykładu, wiem, że sala jest zarezerwowana, a wszystkie przygotowania zostały ukończone.

    Prof. Łętowska: Pamiętam z roku 1968, jak skończyły się takie praktyki

    – Ja również wybierałam się na ten wykład i zadzwoniłam do rektoratu, aby wyjaśnić pogłoski, jakoby wykład miał być odwołany – mówi prof. Ewa Łętowska, doktor honorowy Uniwersytetu Warszawskiego.

    – Też usłyszałam o "przyczynach technicznych", gdy dopytywałam, o co chodzi, odesłano mnie do dr Modzelewskiej, ale nie mogłam się do niej dodzwonić. Zadzwoniłam więc drugi raz do sekretariatu rektoratu, ale nic nie wskórałam. Powiedziałam im więc, że takie działanie to rzucanie prochu na lont. I że pamiętam z roku 1968, jak się kończyły podobne praktyki na Uniwersytecie Warszawskim.

    Organizatorem i prowadzącym od dwóch dekad serię "8 wykładów na Nowe Tysiąclecie" jest prof. Piotr Węgleński, były rektor UW, członek rzeczywisty PAN, zasłużony dla polskiej nauki. Wykłady cieszyły się ogromnym powodzeniem.

    – Ostatni z nich, wykład prof. Andrzeja Friszke obejrzało "na żywo" kilkaset osób, a poprzez internet wiele tysięcy. Stąd byłem bardzo zdziwiony i zaskoczony tym, że obecne władze rektorskie UW odwołały zamówiony przeze mnie wykład dr Hanny Machińskiej, byłej rzeczniczki praw człowieka. Ostatnio zyskała ona wielkie uznanie za swoją działalność na wschodniej granicy Polski, gdzie starała się pomóc uchodźcom przybywającym do Polski. Poprzedni rektorzy pozostawiali mi pełną swobodę w wyborze wykładowców. Sądzę, że w tej sytuacji będę zmuszony do odwołania przewidzianego na luty wykładu prof. Adama Rotfelda – mówi "Wyborczej" prof. Węgleński.

    Biuro prasowe UW nie chciało z nami rozmawiać, tłumacząc, że z dziennikarzami porozumiewa się za pośrednictwem maila. W chwili publikacji tego materiału nasza korespondencja trwa już dobę.

    Rzeczniczka (jak czytamy w biogramie dr Anny Modzelewskiej, wykłada na UW przedmioty z zakresu public relations i zarządzania wizerunkiem) nie odpowiedziała nam na wszystkie pytania. Utrzymuje, że rektor UW prof. Alojzy Nowak, widniejący na zaproszeniu na wykład jako osoba zapraszająca, nie został poinformowany nawet o planach jego organizacji.

    – Pan Redaktor zapewne również nie chciałby widnieć na zaproszeniach na różne wydarzenia jako zapraszający, nie będąc poinformowanym o takim fakcie – napisała nam dr Modzelewska. We wcześniejszym mailu utrzymywała, że "władze i dziekańskie oraz bezpośrednia przełożona osoby organizującej wydarzenia z cyklu »8 wykładów na Nowe Tysiąclecie« nie zostały poinformowane o wykładzie".

    Kto i dlaczego odwołał wykład

    Nie zadowalamy się taką odpowiedzią rzeczniczki Modzelewskiej. Do chwili publikacji tego tekstu wciąż nie znamy odpowiedzi na poniższe pytania:

    >> Kto zdecydował o odwołaniu wykładu i dlaczego?

    >> Czy w przypadku poprzednich wykładów z serii "8 wykładów na Nowe Tysiąclecie" władze UW też kazały się spowiadać prof. Piotrowi Węgleńskiemu, byłemu rektorowi UW, członkowi rzeczywistemu PAN, kogo zaprosił do wygłoszenia wykładu i dlaczego?

    >> Jaki problem JM prof. Alojzy Nowak widzi w tym, że jego nazwisko widniało na zaproszeniu znamienitych gości na wykład dr Hanny Machińskiej? Czy chodzi o to, że nie wiedział, czy o osobę dr Machińskiej?

    >> Czy JM prof. Alojzy Nowak nie zauważa żadnej niestosowności w skasowaniu w taki nieelegancki sposób zaplanowanego w październiku wykładu?

    >> Odwołanie dr Hanny Machińskiej z funkcji zastępczyni RPO wywołało wiele negatywnych reakcji i protestów w Polsce i za granicą ze strony uznanych autorytetów i środowisk prawniczych, akademickich, społecznych, obywatelskich. W przestrzeni publicznej pojawiło się wiele opinii doceniających niezwykłe zaangażowanie dr Machińskiej w obronę praw człowieka. W tym kontekście nagłe odwołanie wykładu stawia władze UW w bardzo niekorzystnym świetle, jakby próbowano odebrać głos dr Machińskiej, a władze UW odcinały się od dorobku zawodowego i kapitału społecznego swojej wykładowczyni. Prośba o komentarz.

    *Czekamy na odpowiedzi. Tymczasem nie wszyscy zachowują się jak władze UW. * W poniedziałek odbędzie się wykład dr Machińskiej w Kawiarni Naukowej (co potwierdziliśmy u organizatorów), imprezę będzie można też śledzić w internecie, m.in. na Wyborcza.pl.

    0
  • [POZNAŃ] Szpital zabiera łóżka ciężarnym. Ginekolodzy zarzucają dyrektorce nepotyzm

    Szpital zabiera łóżka ciężarnym. Ginekolodzy zarzucają dyrektorce nepotyzm

    Konflikt w poznańskim szpitalu nie gaśnie. - Tu nie chodzi wcale o chorych z cukrzycą, tylko o to, by firma zatrudniająca męża pani dyrektor mogła pracować w lepszych warunkach - twierdzą ginekolodzy.

    Szpital Miejski im. Franciszka Raszei - za zgodą miasta i rady społecznej - planuje w styczniu zamknąć 19- łóżkowy pododdział patologii ciąży. Pracę straci dziesięć położnych.

    Elżbieta Wrzesińska-Żak, dyrektorka szpitala im. Franciszka Raszei: - Do zmian zmusza nas trudna sytuacja w położnictwie. Liczba hospitalizacji na pododdziale patologii ciąży od lat spada. To przekłada się na niski wskaźnik wykorzystania łóżek, który wynosi obecnie raptem 40-50 proc.

    Szpital im. Raszei. Porodówka w opałach

    Patologia ciąży to część ośrodka ginekologiczno-położniczego. W Raszei mieści się jedna z najlepszych i największych porodówek w regionie. W rankingu fundacji Rodzić po Ludzku szpital zajmuje bezapelacyjnie pierwsze miejsce. Jest najlepiej oceniany przez pacjentki. Po decyzji dyrekcji wrze w poznańskim środowisku medycznym.

    Szpital zapewnia, że nadal będzie leczyć kobiety z powikłaniami ciąży, tylko w innym miejscu: na oddziale ginekologiczno-położniczym, który zdaniem dyrekcji również ma problemy z obłożeniem. Lekarze twierdzą jednak, że ginekologia jest na to za mała (liczy 20 łóżek ginekologicznych, 18 położniczych oraz siedem pooperacyjnych).

    W środę 11 stycznia ginekolodzy wysłali list m.in. do ministra zdrowia Adama Niedzielskiego i Wielkopolskiej Izby Lekarskiej z prośbą o pomoc. Alarmują, że w szpitalu pogorszy się komfort leczenia. Dla części kobiet, którym grozi utrata ciąży, w ogóle nie będzie miejsca. Inne będą musiały leżeć w jednych salach z pacjentkami po porodach albo po poronieniach.

    Ginekolodzy podkreślają, że szpital im. Raszei jako jedyny w Poznaniu odnotował w ubiegłym roku wzrost liczby porodów. W 2021 roku urodziło się tu 1948 dzieci. W 2022 - 1996 dzieci.

    "Wypracowana wysoka jakość opieki okołoporodowej potwierdzana jest rokrocznie w rankingach Fundacji Rodzić po Ludzku, gdzie pacjentki oceniają naszą jednostkę jako najlepszą poznańską porodówkę, przyjazną i bezpieczną dla matki i dziecka" - piszą ginekolodzy.

    I dodają: "Pododdział patologii ciąży w naszym szpitalu jest podstawowym zapleczem dla bloku porodowego i zapewnia ruch pacjentek. Biorąc te wszystkie wyżej wymienione fakty pod uwagę, likwidacja pododdziału jest niezrozumiała i w oczywisty sposób szkodliwa, a wręcz groźna dla pacjentek ciężarnych i rodzących z terenu miasta Poznania i okolic".

    Według lekarzy spowoduje to "drastyczne obniżenie" liczby pacjentek przyjmowanych do porodów, większe obciążenie innych oddziałów położniczych w Poznaniu, a z czasem zmniejszenie liczby wykonywanych procedur ginekologicznych i w dalszej perspektywie likwidację całego oddziału ginekologiczno-położniczego.

    "To zadziwiające, że do takiej sytuacji dochodzi w Polsce – kraju, w którym tak duże nakłady finansowe przekazywane są na politykę prorodzinną, i w mieście Poznaniu, które uchodzi za nowoczesne i wspierające młodych mieszkańców" - dodają.

    Oskarżenia o nepotyzm

    To oficjalne stanowisko lekarzy. Ale walka o oddział toczy się też w internecie. I tu padają mocniejsze oskarżenia. Między innymi o nepotyzm. Chodzi o to, że oddział patologii ciąży ma zostać przejęty przez bardziej dochodowy oddział chirurgiczny, który prowadzi prywatna firma Sowmed dr. n. med. Aleksandra Sowiera. Z Sowmedem współpracuje mąż dyrektorki Elżbiety Wrzesińskiej-Żak.

    Ginekolodzy: - Według oficjalnych doniesień szpital chce wykorzystać łóżka patologii ciąży do leczenia chorych z zespołem stopy cukrzycowej. W Polsce rzeczywiście jest z tym problem. Z braku dostępu do terapii pacjentom grożą amputacje. Ale tu nie chodzi wcale o chorych z cukrzycą, tylko o to, by Sowmed, który zatrudnia męża pani dyrektor, mógł pracować w bardziej komfortowych warunkach.

    • Tym bardziej że spółka operuje w publicznym szpitalu nie tylko chorych na NFZ, ale też wykonuje komercyjne zabiegi swoim prywatnym pacjentom. Operuje dużo, nawet w nocy. Z tego powodu mamy czasem problem z wykonaniem cesarskich cięć - mówią lekarze.

    I podważają szpitalne statystyki: - Obłożenie na ginekologii jest o wiele większe, niż to wynika ze szpitalnych wskaźników. Nasz oddział wykonuje świetną robotę. Szpital liczy w sumie ponad 200 łóżek, z czego 30 procent to łóżka ginekologiczne i położnicze. Przyjęliśmy na nie rok temu 5215 pacjentek, co stanowi 42,5 procent wszystkich chorych.

    • Z tych ponad 5 tys. pacjentek, ok. 1,7 tys. przeszło terapię na patologii ciąży. Dla porównania chirurgia miała w tym czasie niewiele ponad 2,9 tys. chorych. A łóżek jest tu 45. Gdyby więc podzielić liczbę chorych przez liczbę łóżek, to na pododdziale patologii przelicznik wynosiłby 89, a na chirurgii tylko 65 - tłumaczą.

    Uwaga na zakażenia

    W liście do ministra zdrowia ginekolodzy poruszają też wątek bezpieczeństwa. Twierdzą, że węzły sanitarne na oddziale patologii ciąży nie są przystosowane do komunikacji z chirurgicznym blokiem operacyjnym, na który trzeba przetransportować pacjentów z ciężkimi, zakażonymi, ropnymi ranami: "Chorzy będą przemieszczać się przez czysty oddział ginekologii, co z punktu widzenia wymogów sanitarnych jest nie do zaakceptowania".

    Przypominają też, że na Sowmed lekarze skarżyli się też w szpitalu w Gnieźnie. Ostatecznie spółka - po zmianie dyrekcji szpitala - straciła kontrakt. Raport NIK nie potwierdził jednak podejrzeń protestujących. Izba dobrze oceniła realizację umowy przez chirurgów. Sowmed wygrał w sądzie sprawę o odszkodowanie.

    W związku z buntem w szpitalu im. Raszei kilka dni temu radna PiS Klaudia Strzelecka złożyła interpelację. Pyta w niej miasto, w jaki sposób prywatne podmioty działające na terenie szpitala rozliczają się z nim, czy chirurgiczny kontrakt z NFZ został zrealizowany w 100 proc., czy obłożenie na oddziale liczone jest według zajętości łóżek w nocy.

    Nie dostała jeszcze odpowiedzi. - Ta sprawa budzi wiele wątpliwości, które moim zdaniem powinny być wyjaśnione - mówi Strzelecka.

    Dyrekcja: nie ma tu drugiego dna

    Innego zdania jest dyrektorka Elżbieta Wrzesińska-Żak: - Nie ma tu żadnego skandalu ani drugiego dna. Szpital nadal będzie leczyć pacjentki z powikłaniami w ciąży, tylko na mniejszej liczbie łóżek. Adekwatnej do potrzeb.

    I dodaje: - Jestem wstrząśnięta skalą oskarżeń. Wskaźnik obłożenia na oddziałach, jaki podajemy, liczony jest według metodologii NFZ i nie podlega dyskusji. Dane, jakie podają ginekolodzy, nie są rzetelne. Z 1,7 tys. pacjentek z patologii ciąży większość trafiła tu tylko na kilka godzin, tuż przed porodem. Ginekologia nie wykonała w ubiegłym roku kontraktu. Są dni, kiedy ginekolodzy w ogóle nie operują, bo nie było pacjentek. Chirurgia wykonała natomiast kontrakt w 140 proc.

    Elżbieta Wrzesińska-Żak przyznaje, że w szpitalu odbywają się komercyjne zabiegi: - Dotyczą one wyłącznie terapii zmniejszania żołądka, która nie jest refundowana przez NFZ. Na każdej takiej operacji lecznica zarabia wprawdzie 6 tys. zł, ale zabiegów jest ostatnio niewiele. Nie jest prawdą, że chirurdzy operują komercyjnie w nocy. W nocy operujemy ostre przypadki, np. pęknięte wyrostki robaczkowe. Po południami odbywają się zabiegi onkologiczne. Dzięki temu szpital ma obecnie wyższy ryczałt na świadczenia z NFZ, czyli większy budżet. Kontrakt z chirurgami przynosi szpitalowi zyski.

    Jakie? Dyrekcja nie chciała nam podać szczegółów umowy z Sowmedem. Twierdzi, że kontrakt jest poufny.

    A co z nepotyzmem? Wrzesińska-Żak: - Mąż jest anestezjologiem. Nie jest żadną tajemnicą, że od lat pracuje w szpitalu na kontrakcie. Z Sowmedem jedynie współpracuje. Ta współpraca nie ma z restrukturyzacją żadnego związku.

    Dr n. med. Grzegorz Nowocień, szef oddziału anestezjologii i intensywnej terapii w szpitalu im. Raszei: - Mieszanie Jacka Żaka do tej sprawy jest bardzo nie fair. Jacek zgodził się pracować w Raszei na moją usilną prośbę, kiedy brakowało anestezjologów. Ponieważ pracuje w szpitalu ginekologiczno-położniczym przy ul. Polnej, zajmuje się u nas znieczulaniem niemal wyłącznie pacjentek z oddziału ginekologii i położnictwa. Nie jest faworyzowany, nie ma układów z chirurgami, pracuje według takich samych stawek, jak inni. Boję się, że po tej aferze odejdzie z zespołu.

    Ginekolodzy nie składają broni. Zwrócili się o pomoc także do prezydenta miasta Jacka Jaśkowiaka.

    0
  • [WO] Zwrot w procesie Wydrzyńskiej. A co, jeśli tylko aborcja pomaga w ucieczce przed domową przemocą?

    Zwrot w procesie Wydrzyńskiej. A co, jeśli tylko aborcja pomaga w ucieczce przed domową przemocą?

    Proces, w którym władza chciała pokazowo ukarać aktywistkę za pomoc w aborcji, właśnie zupełnie zmienił wymowę.

    Dzisiejsza, czwarta już rozprawa, w której na ławie oskarżonych zasiada Justyna Wydrzyńska, przyniosła przełom. Przypomnę tylko, że aktywistce Aborcyjnego Dream Teamu grożą trzy lata więzienia za pomoc w aborcji farmakologicznej. Anna (imię kobiety zmienione) zgłosiła się do niej w 12. tygodniu ciąży. Chciała ją przerwać w Niemczech, ale oponował przeciw temu jej partner, który zagroził, że jeśli zabierze w podróż ich trzyletnie dziecko, zgłosi porwanie rodzicielskie. Kobieta nie miała z kim zostawić dziecka, więc zwróciła się do Wydrzyńskiej, która oddała jej swoje tabletki.

    Wówczas partner, który znalazł kopertę z danymi aktywistki, zgłosił sprawę prokuraturze.

    Proces, który dotąd toczył się dość spokojnie – głównie dlatego, że pokrzywdzony nie stawiał się w sądzie – w środę nabrał tempa. Mężczyzna, na którego na poprzedniej rozprawie sąd nałożył za uporczywe niestawianie się karę 3 tys. zł (taką samą karę nałożono na Annę, która również nie odpowiadała na wezwania), dziś pojawił się, by zeznawać. I choć ten fragment rozprawy był niejawny z uwagi na to, że powód miał opowiadać o osobistych sprawach pary, co mogłoby naruszyć jej interes, wszystko, co zdarzyło się potem, pozwala mówić o nowej odsłonie w całej sprawie.

    Obrona Wydrzyńskiej wystąpiła bowiem z wnioskiem do sądu o prześwietlenie przemocowej przeszłości partnera Anny, a sędzia na to przystała. Adwokat wniósł, by sąd ściągnął z ośrodka pomocy społecznej informacje o interwencjach podejmowanych w rodzinie Anny w związku z przemocą domową oraz o wszczęciu procedury założenia jej partnerowi Niebieskiej Karty. Obrońca aktywistki ADT zawnioskował też, by sąd zwrócił się do wydziałów karnego i rodzinnego sądu rejonowego z prośbą o dokumentację ewentualnych spraw, jakie były prowadzone przeciw partnerowi Anny lub z jego udziałem. Taki ruch obrony pozwala uważać, że jest ona przekonana co do tego, że istnieją dowody na to, że kobieta, której pomogła Justyna Wydrzyńska, a niewykluczone, że również jej pierwsze dziecko, była ofiarą przemocy.

    W ten sposób proces, dzięki któremu władza chciała pokazowo ukarać aktywistkę za pomoc w aborcji, zupełnie zmienia wymowę.

    Z rozpraw zaczyna się bowiem wyłaniać opowieść o przemocy domowej. Tej przemocy, wobec której PiS i jego sojusznicy zachowują od lat haniebną bierność. To, co dziś stało się na sali sądowej i co będzie miało kontynuację na kolejnych rozprawach, podważa też narrację o aborcji, jaką od lat serwują Polakom PiS i Ordo Iuris, którą to organizację sędzia dopuściła do strony oskarżycielskiej, by reprezentowała interesy nienarodzonego płodu.

    Zacznijmy od samego sedna sprawy, które jest absurdalne i kłóci się ze zdrowym rozsądkiem każdego, kto myśli logicznie. Oto bowiem w Polsce własna aborcja jest całkowicie legalna, kobiecie nie grozi za nią żadna kara. Tę przewiduje się tylko za pomoc w aborcji, za którą można uznać nie tylko wykonanie terminacji ciąży przez lekarza, ale też zawiezienie na zabieg własnej żony czy czuwanie przy koleżance, która zdecydowała się na aborcję farmakologiczną. Zatem uznajemy za nielegalną pomoc w czymś, co jest legalne. Sprawa Anny pokazuje jednak, że sprawy niekoniecznie są tym, czym się na pierwszy rzut oka wydają. Co, jeśli pomoc w aborcji jest pomocą w wyjściu z przemocowej relacji?

    Jeśli przerwanie ciąży jest jedyną furtką, przez którą kobieta może uciec od bicia i gwałtu?

    Co, jeśli pomoc w aborcji jest jednocześnie pomaganiem matce w wyciągnięciu z domowego piekła jej dziecka, tego, które już jest na świecie? Co, jeśli to jedyny sposób, by przerwać przemoc ekonomiczną lub ubóstwo? Jeśli tylko dzięki aborcji kobieta będzie mogła odejść, bo z większą liczbą dzieci byłoby to już niemożliwe? Jeśli tylko przez przerwanie ciąży będzie mogła stanąć na nogi, a jej dziecko wreszcie będzie miało codziennie obiad i ciepłe buty na zimę?

    Czy wtedy zdaniem PiS i Ordo Iuris osoba pomagająca – choćby tylko tak, że przyniesie kobiecie przesyłkę z lekami do aborcji farmakologicznej z paczkomatu, bo to też podpada pod paragraf – nadal jednoznacznie dopuszcza się zła? Nie sposób tę tezę obronić.

    Postać Anny pokazuje to, co wiedzą wszystkie osoby zajmujące się tematem aborcji. Po pierwsze, że bardzo często decyzja o niej podejmowana jest w powodu przemocy panującej w domu. Po drugie, że ciążę najczęściej przerywają matki. Polskich badań oczywiście nie ma, ale te amerykańskie mówią, że aż 59 proc. kobiet robiących aborcję ma już dzieci. Trudno zatem podtrzymać tezę – serwowaną Polakom przez katolickich fundamentalistów – że ciąże przerywają głównie karierowiczki, dla których najważniejsza jest praca (w czym nie ma zresztą nic złego), czy wytatuowane w tęczowe jednorożce feministki, które nie chcą mieć dzieci, gdyż upodobały sobie lewacki hedonizm (w czym nie ma zresztą nic złego).

    Absurdalna sprzeczność, o której napisałam wyżej, ta, że karzemy za pomoc w czymś, co jest legalne, wynika z hipokryzji władzy. Ultrakonserwatyści nie mają odwagi otwarcie podnieść ręki na matki Polki, stąd prawo nie przewiduje kary za aborcję dla kobiety. Proces Justyny Wydrzyńskiej właśnie pokazał, że władza i tak tę rękę na nie podnosi. Jest dokładnie taka sama jak przemocowy mąż, który przy znajomych całuje żonę po rękach, a kiedy wyjdą, nabija jej siniaka pod okiem.

    Pomoc w legalnej aborcji farmakologicznej można uzyskać w organizacji Aborcja Bez Granic, tel. 22 29 22 597.

    0
  • Katarzyna Wężyk: W sprawie aborcji środowisko lekarskie szło i idzie pod rękę z Kościołem i prawicą

    Katarzyna Wężyk: W sprawie aborcji środowisko lekarskie szło i idzie pod rękę z Kościołem i prawicą

    Lekarze zasłaniają się "efektem mrożącym" i wyrokiem TK. Bo przez 30 lat nie było żadnej aborcji dla ratowania życia i zdrowia pacjentki, który skończyłby się skazaniem

    Irena miała 40 lat, gdy badanie ginekologiczne wykazało dwie rzeczy: że ma szybko rosnące mięśniaki macicy i że jest w ciąży, której z powodu mięśniaków nie donosi. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej poszłaby do szpitala i ją po prostu przerwała, ale właśnie weszło w życie zarządzenie zabraniające lekarzom aborcji poza sytuacją zagrożenia życia i zdrowia pacjentki oraz czynu zabronionego.

    Z usług dyskretnych prywatnych gabinetów nie mogła skorzystać: miała nadciśnienie, chore nerki i uczulenie na większość antybiotyków, lekarz nie zaryzykowałby. Musiała zdobyć skierowanie na legalną aborcję.

    Internista odmówił: sumienie mu nie pozwalało. Za to doradził: "Może pani iść do psychiatrów. Jak pani powie, że się zabije, to może dadzą".

    Irena poszła do szpitala rejonowego. I znów pech: nowy dyrektor właśnie postanowił, że placówka będzie przestrzegać wartości chrześcijańskich, i obwiesił go plakatami z informacją, że tu aborcji się nie robi. Ordynator stwierdził, że pacjentka "jakąś szansę na urodzenie ma", i odmówił skierowania na zabieg. "My tu chronimy życie, a pani się na ten stół pcha".

    Kolejna stacja, szpital wojewódzki. Tym razem lekarz stwierdził, że sprawa jest ewidentna i wypisał skierowanie: aborcję należy zrobić "zgodnie ze wskazaniami pacjentki". Tyle że, jak się okazało, Irena może i ma wskazania, ale nie "bezwzględne". Specjalista od ciąży wysokiego ryzyka odmówił aborcji. "I tak jestem miły, że panią przyjmuję".

    Irena się poddała. W ciąży czuła się fatalnie, wszystko ją bolało, ciągle brała zwolnienia. Od lekarza prowadzącego usłyszała, że "ciąża to nie przyjemność". W 19. tygodniu zaczęły się plamienia ("coś tu pani wycieka, ale nie wiem co") i Irena dostała skierowanie do szpitala - miała się zgłosić, gdy poczuje się gorzej. Dwie doby później, z gorączką 40 stopni, zawiózł ją mąż. Przez noc nikt się nią nie zajął, rano była już ledwo przytomna i miała drgawki. Sepsa, stwierdził lekarz na porannym obchodzie. Stan krytyczny. Mąż usłyszał, że ma się modlić, żeby antybiotyki zadziałały. Kilka godzin później Irena urodziła martwy, 250-gramowy płód. Antybiotyki zadziałały.

    Po rekonwalescencji kobieta znów poszła na USG. Mięśniaki tak się rozrosły, że trzeba już było usuwać całą macicę. "I tak żadnej ciąży pani nie donosi, nie ma obawy", usłyszała.

    To nie jest historia z ostatnich dwóch lat, tylko sprzed ponad 30. Opisała ją Olena Skwiecińska w "Wyborczej", w numerze z 6 stycznia 1993 r. - w przeddzień uchwalenia ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Gdy Irena próbowała przerwać ciążę, obowiązywało jeszcze prawo z 1956 r., na mocy którego wskazaniem do aborcji było zdrowie pacjentki i jej trudne warunki życiowe - a w praktyce przez ponad trzy dekady była dostępna praktycznie na żądanie. Dokumentem, który wiązał ręce lekarzy, była nie ustawa, nie wyrok Trybunału, tylko przyjęty przez nich samych w 1991 r. kodeks etyki lekarskiej.

    Lekarze pod rękę z Kościołem i prawicą

    Ustawę z 1993 r., uchwaloną po ponad trzyletnich sejmowych i ulicznych bataliach - pierwszy projekt zakazu aborcji stworzyła komisja ekspertów Episkopatu w 1989 r. - uznano za jedną z najsurowszych w Europie. Nie bez powodu: przewiduje tylko trzy sytuacje, w których można ciążę przerwać: gdy zagraża ona życiu i zdrowiu ciężarnej, gdy płód jest uszkodzony lub gdy ciąża pochodzi z czynu zabronionego, czyli gwałtu lub kazirodztwa. Tym niemniej same zapisy ustawy nie są szczególnie precyzyjne, a zatem otwarte na interpretacje. Według WHO zdrowie to "stan dobrego samopoczucia fizycznego, psychicznego i społecznego, a nie tylko brak choroby, kalectwa i niepełnosprawności". Taka na przykład brytyjska ustawa dopuszcza aborcję w sytuacji zagrożenia życia kobiety, kiedy przerwanie ciąży zapobiegnie poważnemu i stałemu pogorszeniu jej zdrowia fizycznego lub psychicznego oraz uszkodzenia płodu - czyli nie jest aż tak różna od polskiej - ale zapisy interpretowane są bardzo szeroko. Tak szeroko, że aborcja na Wyspach jest dostępna na wniosek pacjentki, po lekarskiej konsultacji, do 24. tygodnia ciąży.

    W Polsce interpretacja od początku była nader wąska. Wyegzekwowanie aborcji w szpitalu często było drogą przez mękę: wymagało samozaparcia, determinacji, a najlepiej wsparcia prawniczki.

    Za ten stan odpowiadają trzy instytucje. Kościół, który od początku transformacji bezpardonowo naciskał na zakaz aborcji, najlepiej całkowity. Politycy prawicy, którzy ustawę z 1993 r. uchwalili, a następnie wielokrotnie próbowali ją zaostrzyć. Wreszcie, środowisko lekarskie, które nie tylko często interpretowało ją skrajnie antykobieco, ale wręcz samo wyrywało się przed szereg, gdy chodziło o ograniczanie praw pacjentek.

    Chcieli zakazać od początku wolnej Polski

    Pierwszą uchwałę domagającą się uchylenia prawa do aborcji lekarze podjęli jeszcze w grudniu 1989 r., na I Krajowym Zjeździe Lekarzy. Zjazd powołał też specjalny zespół, który miał opracować kodeks etyki lekarskiej. A zespół, jak relacjonował wchodzący w jego skład Jerzy Umiastowski, "świadomie przyjął stanowisko, że lekarz powinien podporządkować się prawu stanowionemu tylko wtedy, gdy nie narusza ono prawa naturalnego".

    Projekt kodeksu został przedstawiony na kolejnym zjeździe, w grudniu 1991 r. Od ponad roku obowiązywała już wtedy klauzula sumienia, ale projekt poszedł jeszcze dalej. Naczelna Rada Lekarska chciała, by lekarz mógł przerwać ciążę wyłącznie w przypadku zagrożenia życia ciężarnej. Przeprowadzenie aborcji w jakiejkolwiek innej sytuacji groziło utratą prawa do wykonywania zawodu. Ten zapis był co prawda sprzeczny z obowiązującym prawem, ale Rada preferowała prawo naturalne. Czyli, w praktyce, prawo lekarza do decydowania za pacjentkę.

    Ostatecznie uchwalono wersję złagodzoną, dopuszczającą też aborcję przy zagrożeniu zdrowia i ciąży z przestępstwa. "Jest to najbardziej liberalne rozwiązanie, na jakie pozwala etyka", stwierdził prezes Naczelnej Rady Lekarskiej prof. Tadeusz Chruściel. Według profesora "lekarze wypowiedzieli się w ten sposób przeciwko nadmiernej swobodzie seksualnej, a za poprawą obyczajów w Polsce".

    Po uchwaleniu kodeksu etyki lekarskiej aborcja była co prawda wciąż w Polsce legalna, ale w większości wypadków nie było komu jej wykonać. Liczba zabiegów w publicznych placówkach spadła ze 105 tys. w 1988 do 11,6 tys. w 1992 r. Wzrosły za to ceny w prywatnych gabinetach.

    Zobowiązujemy się wierności chrześcijańskiemu sumieniu

    Drugi wzrost cen pacjentki dyskretnych ginekologów odnotowały w 1993 r., po uchwaleniu ustawy antyaborcyjnej. Choć wśród argumentów przeciw zakazowi nader często pojawiał się powrót babek z brudnym drutem i oddziałów septycznych dla ofiar spartaczonych skrobanek, podziemie aborcyjne w latach 90. było już bardzo różne od tego opisywanego w "Piekle kobiet" przez Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Rynek po prostu przejęli sami lekarze i lekarki. Przez kolejne 10-15 lat - aż pojawiła się realna konkurencja w postaci słowackich klinik i przysyłanych z zagranicy tabletek poronnych - podziemie aborcyjne funkcjonowało niemal otwarcie, reklamując się w gazetach jako "ginekolog-zabiegi wszystkie" czy "aaaaa przywracanie menstruacji". Organy ścigania rzadko interweniowały: przeczesując archiwum "Wyborczej" z ostatnich 30 lat, znalazłam tylko kilka przypadków postawienia zarzutów przeprowadzającym nielegalną aborcję ginekologom.

    W publicznych szpitalach natomiast królowała klauzula sumienia, czasem deklarowana przez całe szpitale. Lekarze, łamiąc prawo, zasłaniali się nią nawet wtedy, gdy przyszło wskazać inny szpital, który wykona aborcję lub przy odmowie wypisania antykoncepcji. Gdy te praktyki skrytykował w 2013 r. Komitet Bioetyki PAN, Naczelna Rada Lekarska jego stanowisko odrzuciła: sumienie lekarza, uznała, jest ponad prawem pacjenta.

    A rok później 3 tys. lekarzy i studentów medycyny podpisało tzw. deklarację wiary, w której zobowiązali się do wierności chrześcijańskiemu sumieniu, respektowania prymatu prawa bożego ponad ludzkim oraz do odrzucenia aborcji, antykoncepcji i sztucznego zapłodnienia. Co jeśli ich pacjentki miałyby inne zdanie na ten temat? Odsyłamy do prymatu prawa bożego.

    DALSZA CZĘŚĆ W KOMENTARZACH

    0
  • www.newsweek.pl Nitras: Sprawa Kuchcińskiego jeszcze się nie kończy

    – Nadal będę żądał ujawnienia wszystkich dokumentów związanych z lotami Marka Kuchcińskiego – mówi „Newsweekowi” poseł Sławomir Nitras. I podaje nam sumę kar, które przez ostatnie cztery lata nakładał na niego były marszałek.

    0
  • "Tworzymy listy śmierci!". Wojciech Olszański i Kamractwo Rodaków na drodze do Sejmu

    "Tworzymy listy śmierci!". Wojciech Olszański i Kamractwo Rodaków na drodze do Sejmu

    Niech żyje Łukaszenka! Niech żyje Putin! - krzyczał Olszański, gdy kamraci odciągali go od ofiary. ____________________________

    We wrześniu dwaj podpalacze statutu kaliskiego: Wojciech Olszański, aktor z wykształcenia, reżyser inscenizacji historycznych i patostreamer z zamiłowania, oraz jego najbliższy współpracownik Marcin Osadowski, z wykształcenia informatyk, z zamiłowania nacjonalista, złożyli w warszawskim sądzie wniosek o rejestrację Partii Kamrackiej, która ma wystartować w najbliższych wyborach sejmowych.

    – Będzie to partia endecka, stworzona przez Polaków dla Polaków – wyjaśnił Olszański stołecznym dziennikarzom. __________________________ KIM SĄ KAMRACI?

    Fundamentem nowego ugrupowania jest Stowarzyszenie Bydgoskie Kamractwo Rodaków (SBKR), pierwsza sądownie zarejestrowana odnoga ogólnopolskiego, jak go określają zwolennicy, ruchu kamrackiego. Poza utajnioną Radą Narodową Kamratów (i jej statutem) nie ma on jasnych struktur ani stałej siedziby. Ma natomiast wzór munduru (według statutu „może zawierać elementy umundurowania służb mundurowych"), stronę internetową (rodacykamraci org) i „Kodeks Kamracki" zaczynający się od słów: „My Kamraci Polacy (…) dla sprzeciwu wobec mordu czynionego na Narodzie Polskim (…) postanawiamy, że wolą naszą jest Ojczyznę z rąk oprawców wyrwać…".

    SBKR zarejestrował Michał Kosiński, bydgoszczanin przed czterdziestką, żonaty i dzieciaty, narodowiec i trochę poeta. Z deklamowanych przezeń własnych wierszy można się dowiedzieć, kim są owi „oprawcy Ojczyzny".

    „Polska historia – duma i walka, nie ma w niej mowy i miejsca na wstyd/ lecz prócz Polaków, skąd – nie wiadomo, ale w pakiecie przyplątał się… Ziem urodzajnych ci u nas bez liku, żyzna kraina rzepaków i gryk/ i od stuleci Polak na roli, bo ciężką pracą nie zhańbi się… ".

    1. punkt „Kodeksu Kamrackiego" mówi: „Każdy Kamrat obowiązany jest dochować tajemnicy we wszystkich sprawach dotyczących Kamractwa". Punkt 13 przypomina zaś, że „hasłem przewodnim Kamratów jest Śmierć wrogom Ojczyzny". To zawołanie oddziałów dywersyjnych Narodowego Zjednoczenia Wojskowego (1944-1956) bydgoscy kamraci mają wyhaftowane na kieszeni mundurowych koszul – czyli na sercach.

    Mimo takich sekretów i zagrożeń będę próbował w to środowisko wniknąć. Na początek wypełniam „formularz kontaktowy e-mail Polskiej Narodowej Rady Kamratów", wpisuję dane i prośbę o kontakt z panem Michałem. _______________________________ WIELKA LECHIA I SŁAWIANIE

    – Mamy w Kamractwie przedsiębiorców, prawników, lekarzy, mamy też zwykłych ludzi. Zajmujemy się patriotyzmem, walką z dyskryminacją sanitarną, edukacją wartości narodowych, krzewieniem sprawności fizycznej i zdrowego trybu życia, przetrwaniem i technikami survivalowymi – opowiada Michał Kosiński w rozmowie z założycielem witryny Centrum Edukacyjne Powiśle (CEP) Rafałem Mossakowskim, który „walczy z państwem PO-PiS, czyli niemieckim kondominium pod żydowskim zarządem powierniczym".

    Aktualnie SBKR próbuje zebrać pod swym sztandarem jak najwięcej lokalnych grup nacjonalistycznych i paramilitarnych. Do związków z Kamractwem przyznają się m.in. Wolne Wilki Podlasia i Wolne Wilki Warszawy, Wilki Morskie z Wybrzeża, łódzkie Wilki Serca Polski, dalej Śląski Ruch Oporu, częstochowski Ruch Patriotyczny „Front", wrocławskie Stowarzyszenie „Grunwald", szczecińska Gwardia Narodowa, grudziądzcy Suwerenni, Świadomi z Piotrkowa Trybunalskiego, Niezależni z Chojnic i kilkanaście innych organizacji, dla których obecna opozycja to „Żydzi, których Polska się wstydzi", a Zjednoczona Prawica (ZP) to Zdrajcy Polski (cytaty z „wilczych" witryn). Kosiński w rozmowie z CEP twierdzi, że łącznie to 100 tysięcy osób.

    Śledzący działalność Kamratów Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych szacuje liczbę „aktywnych sympatyków" na 40 tysięcy. I tak dużo.

    – Tylko podczas ostatniej manifestacji w Warszawie pod tytułem „Dmowski na Zamek" Kamraci zgromadzili według obliczeń policji 8 tysięcy osób – mówi mi Konrad Dulkowski z OMZRiK. – A to był przecież 25 czerwca, sezon urlopowy. Gdy czoło pochodu mijało plac Trzech Krzyży, ogon stał jeszcze pod pomnikiem Dmowskiego.

    Maszerujący – wśród nich młode kobiety w strojach militarnych, rodziny z dziećmi, a także kilku niepełnosprawnych wózkowiczów – skandowali nie tylko najbardziej popularne wśród kamratów hasło „Tu jest Polska, a nie Polin!", lecz także i jego nową wersję: „…nigdy Ukro-Polin!". Umundurowani kamraci prezentowali organizacyjne emblematy: biało-czerwono-niebieskiego orła przypominającego hitlerowską „gapę" (godło SBKR) oraz zwielokrotnione swastyki, czyli tzw. kołowroty/świaszczyce. Do tego mieczyki Chrobrego, toporły, krzyże celtyckie, falangi, jaszczury Narodowych Sił Zbrojnych, wilcze haki, Czarne Słońca i runy hagal noszone niegdyś przez dywizje górskie SS.

    Przewodzący pochodowi 62-letni Olszański, który używa również pseudonimu „Jaszczur" (czuje się członkiem zlikwidowanego w 1942 roku Związku Jaszczurczego) oraz „Aleksander Jabłonowski" (od nazwiska chorążego wielkiego koronnego z czasów saskich, zagończyka i posła na Sejm), jechał na kasztanowej klaczy i w mundurze własnego projektu, wyklinając przez mikrofon Ukraińców, Żydów, homoseksualistów, Stany Zjednoczone („Ameroli"), Unię Europejską oraz polski rząd. Mijając palmę na rondzie de Gaulle’a, obiecał, że „gdy prawdziwi nacjonaliści dojdą do władzy, obalą to drzewo hańby narodowej i symbol dominacji ciemnoskórych ras nad Polakami". W jego miejscu zostanie posadzony „prasłowiański dąb". Bo Kamraci to także panslawiści i zwolennicy teorii o Wielkiej Lechii, która rozciągała się w starożytności od Łaby do Uralu i której wojownicy gromili legiony rzymskie w niesłusznie zapomnianych dziś bitwach. Polaków nazywają „Sławianami" (od „sławy"), a Polskę „sławiańską ziemią". Wielu z nich to mniej lub bardziej skryci sympatycy Władimira Putina i Aleksandra Łukaszenki. Sam Olszański sporadycznie występuje w białoruskiej państwowej TV, zaś w 2019 roku spotkał się z ambasadorem Rosji Siergiejem Andriejewem i wyznał mu w ukłonach, jak bardzo ceni sowieckich „wyzwolicieli" Polski, a szczególnie współsprawcę zbrodni katyńskiej i pacyfikatora powstania węgierskiego generała NKWD Iwana Sierowa.

    Złożył też coś w stylu hołdu:

    • Polacy, zatruci amerykanizmem i poczuciem nieśmiertelności, że Matka Boska ich ze wszystkiego wyciągnie, myślą, że są podmiotem w grze [zachodnich mocarstw], a jesteśmy mięsem armatnim. Wiedział to Piasecki, który mówił, że my, Polacy szczerze kochamy Związek Radziecki. Ja też go kocham. Naprawdę. Nie jestem cynikiem, panie ambasadorze.

    Bolesław Piasecki przed wojną był liderem paramilitarnej „Falangi", której członkowie nosili mundury niemal identyczne, jak dzisiejsi kamraci. Po wojnie, za wstawiennictwem Sierowa, wyszedł z więzienia, by zostać przywódcą koncesjonowanego ruchu katolików, posłem na Sejm i członkiem Rady Państwa PRL.

    Prorosyjskich akcentów nie zabrakło też w trakcie wieńczącego marsz „Dmowski na Zamek" wiecu pod kolumną Zygmunta. Przemawiali m.in. poseł Grzegorz „Szczęść Boże" Braun oraz profesorowie Włodzimierz Korab-Karpowicz i Mirosław Piotrowski. Pierwszy jest pracownikiem Uniwersytetu Opolskiego, byłym kandydatem PiS do tamtejszego sejmiku oraz publicystą tygodnika „Do Rzeczy". Drugi to były gwiazdor Radia Maryja, wykładowca KUL i europoseł Ligi Polskich Rodzin, a potem PiS (trzy kadencje w Brukseli). Dwa lata temu kandydował na urząd prezydenta RP, by zająć ostatnie, 11. miejsce. Obaj naukowcy odczytali na placu Zamkowym „Apel o pokój w Europie Środkowej", gdzie przedstawili Ukrainę i NATO jako agresora, a Rosję jako ofiarę. Po nich przemówił znany z wrocławskiego palenia kukły Żyda dolnośląski przedsiębiorca Piotr Rybak. Przywitał się z tłumem hasłem „Śmierć wrogom ojczyzny!" (zebrani odkrzyknęli: „Śmierć, śmierć, śmierć!"), po czym ogłosił trzy aktualne postulaty ruchu kamrackiego: – Precz z fałszywą pandemią, precz z drożyzną, precz z wojną ukraińską!

    Po Rybaku na podium wszedł otoczony umundurowanymi kamratami Michał Kosiński. Przedstawił zgromadzonym „test na temat polskiego interesu narodowego w krótkich pytaniach":

    „Czy ci, którzy ograniczyli nam dostęp do broni, realizują polski interes narodowy?! Czy ci, co indoktrynują nasze dzieci ideologią elgiebetowską, realizują polski interes? Czy ci, co wymyślili pandemię i przyczynili się do 200 tysięcy nadmiarowych zgonów, realizują…?! Czy ci, co w ciągu 30 lat doprowadzili do ruiny ponad 8 tysięcy przedsiębiorstw produkujących polskie produkty dla Polaków…?! Czy prezydent, który mówi, że „tu jest Polin" [chodzi o wypowiedź Andrzeja Dudy z okazji zeszłorocznych świąt chanukowych], realizuje polski interes narodowy?!". Na wszystkie pytania zebrani odpowiadali gromkim: – Niee!

    Kosiński: – Za rok prawdziwi narodowcy dojdą do władzy i przygotujemy taczki na polityczne łajdaczki! Czołem wielkiej Polsce!

    „Czołem!", odkrzyknął gromko tłum, w którym stała także kamratka i bydgoszczanka Beata Szmidt, właścicielka dwugwiazdkowego hotelu Logan.

    0
  • Sondaż: Jak Polacy oceniają działania rządu ws. katastrofy na Odrze? [do wyciągnięcia]

    www.rp.pl Sondaż: Jak Polacy oceniają działania rządu ws. katastrofy na Odrze?

    "Jak ocenia Pani/Pan działania rządu podejmowane w związku z katastrofą ekologiczną na Odrze?" - takie pytanie zadaliśmy uczestnikom sondażu SW Research dla rp.

    wyciągnie ktoś pls?

    0
  • Ściganie za aborcję opiera się w Polsce na donosach

    uspołecznione

    Aktywiści antyaborcyjni namierzają w sieci kobiety poszukujące informacji o aborcji i udzielających im takich informacji. Składają donosy na policję, albo próbują przekonać kobiety do zmiany decyzji, a przede wszystkim je przestraszyć - mówi Natalia Broniarczyk

    Rozmowa z Natalią Broniarczyk z Aborcyjnego Dream Teamu, współinicjatorką obywatelskiego projektu ustawy Legalna Aborcja bez Kompromisów Anita Karwowska: Według danych policji w 2021 r. stwierdzono 382 przestępstwa naruszające zakaz przerywania ciąży. Od ponad 20 lat policja nie prowadziła tak wielu spraw tego typu. To efekt wyroku Trybunału Konstytucyjnego z października 2020 r. A czy czegoś jeszcze?

    Natalia Broniarczyk: - Po wejściu w życie wyroku Trybunału Konstytucyjnego w styczniu 2021 r. rzeczywiście nasiliły się zgłoszenia na policję związane z pomocą w aborcji. Rzadko kiedy kończą się jednak wyrokiem, częściej są umarzane. Mniej spraw wynika z dochodzeń policji, opierają się przede wszystkim na donosach.

    44

    Aborcja w Polsce Justyna Wydrzyńska Natalia Broniarczyk policja zakaz aborcji Kto donosi i na co?

    Donosy i dochodzenia mają charakter opresyjny, służą temu, by ukrócić działania aktywistyczne takie jak nasze. Są to zazwyczaj doniesienia na umieszczenie w przestrzeni publicznej naklejek czy plakatów z numerem Aborcji bez Granic, czy informacją, jak przyjąć tabletkę aborcyjną. Rekord postępowań w sprawie pomocy przy aborcji. To efekt wyroku Trybunału Konstytucyjnego Zapisz na później

    Coraz częściej zdarza się też, że treści z grup wsparcia w mediach społecznościowych, które służą właśnie dzieleniu się informacjami na temat aborcji, wyciekają na policję. Nic trudnego - każdy może do tych grup dołączyć i tego nie zmienimy. Korzystają na tym aktywiści antyaborcyjni, którzy zrzuty ekranu z treściami rozmów w tych grupach i wysyłają takie materiały policji. Jak wyglądają postępowania policyjne?

    Część wezwanych na przesłuchanie osób odmawia składania wyjaśnień, chociaż my zachęcamy do tego, by nie bać się mówić, jeśli nie zrobiło się nic, co nosiłoby znamiona przekraczające treść art. 152 kodeksu karnego*, czyli np. podzieliło się informacją o tym, jak przebiegła aborcja farmakologiczna, czy też poradziło: jeśli potrzebujesz pomocy - zadzwoń pod taki a taki numer. Według nas to nie jest pomocnictwo, jak najbardziej można przyznać się policji do tego. Racja jest po naszej stronie, bo śledztwa takie są zazwyczaj umarzane. Policja działa w tych sprawach na zlecenie rządu?

    Nie sądzę, by wynikało to z dyspozycji władzy. Stoją za tym zintensyfikowane działania środowisk antyaborcyjnych, które nękają w ten sposób aktywistki i osoby potrzebujące aborcji. Przypomnę sprawę Zuzanny Wiewiórki, aktywistki antyaborcyjnej nagrodzonej dwa lata temu za swoje działania przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Media opisywały m.in., że Wiewiórka namierzyła w internecie nastolatkę, która poszukiwała informacji o aborcji. Zaczęła ją nękać, powiadomiła o ciąży jej rodziców, którzy zmusili nastolatkę, by donosiła ciążę.

    To coraz powszechniejszy sposób działania przeciwników aborcji. Namierzają w sieci osoby poszukujące informacji o aborcji i udzielające ich, po czym albo od razu składają donosy na policję, albo piszą do tych kobiet, próbując przekonać je do zmiany decyzji, ale przede wszystkim przestraszyć. Aborcyjny Dream Team, prowadząc swoją działalność, podkreśla, że nie łamie prawa. Policja ściga taką działalność, odwrotnie interpretując te same przepisy. Jak to rozumieć?

    Mamy poczucie, że policja wcale nie jest przekonana co do tego, że łamiemy prawo. Reaguje raczej na doniesienia, po czym w toku postępowania ustala zwykle, że to nie jest przestępstwo.

    My uważamy, że pomocnictwo w aborcji należy rozpatrywać nie tylko w zakresie definicji, ale też wyroków sądów na podstawie art. 152. kodeksu karnego. I biorąc pod uwagę orzecznictwo, możemy powiedzieć, że na pewno pomocnictwem jest przerwanie komuś ciąży, czyli sytuacja, gdy lekarz bierze instrumenty chirurgiczne i przeprowadza zabieg, albo kiedy podaje się tabletki aborcyjne z ręki do ręki. Tego dotyczy toczący się właśnie proces naszej aktywistki Justyny Wydrzyńskiej.

    Nie ma natomiast wyroków za udzielenie informacji, czy towarzyszenie komuś podczas aborcji. Sądy do tej pory nie uznawały tego za pomocnictwo. Co nie oznacza, że tak będzie zawsze, interpretacja prawa jest czymś zmiennym.

    Zalecamy więc, by korzystać z prawa bardziej, niż wydaje się, że można. Przez lata byłyśmy zakładnikami szerokiej interpretacji pomocnictwa. Wydawało się, że nic nie można w sprawie aborcji powiedzieć, napisać, poradzić.

    To działo się ze strachu. A jest też ważny wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka dotyczący informowania o aborcji. W sprawie dotyczącej Irlandii Trybunał uznał, że w kraju, w którym aborcja jest zakazana, obywatele powinny mieć dostęp do i informacji, jak zrobić aborcję, i jest to realizowanie praw człowieka. Posługujemy się tą wykładnią. Przecież osoby potrzebujące aborcji nie znikają, nawet jeśli prawo antyaborcyjne jest restrykcyjne. Nadal ktoś musi realizować potrzebę dostępu do bezpiecznej aborcji. To prawo człowieka. Czy czuje się pani w swojej działalności zagrożona przez państwo?

    Kształtując ADT w 2016 r., wiedziałyśmy, że możemy ściągnąć na siebie kłopoty, bo kiedy pojawia się ruch, który odważniej mówi o czymś, o czym przez lata należało milczeć lub mówić szeptem, takie mogą być tego konsekwencje. Marta Lempart: Poparcie dla legalnej aborcji to głos suwerena Zapisz na później

    Nie mam jednak poczucia, że moja sytuacja jest dziś trudna. Inaczej Justyny Wydrzyńskiej, której grożą trzy lata więzienia. Mamy poczucie, że niesprawiedliwie stoi przed sądem, bo to prawo jest niesprawiedliwe. Czeka nas całkowity zakaz aborcji?

    Wydaje mi się, że kierownictwu PiS nie zależy dziś, by jeszcze bardziej restrykcyjnie traktować dostęp do aborcji w Polsce. Inaczej podchodzi do tego ich koalicjant - Solidarna Polska. To posłowie tej partii byli orędownikami całkowitego zakazu aborcji z 2016 r., czy tej ostatniej ustawy z grudnia 2020 r., która miała karać do 25 lat więzienia za pomocnictwo lub przerwanie własnej ciąży. W zależności od tego, jaką pozycję na scenie politycznej będzie mieć ta partia, zależeć będzie, jak będzie grać sprawą aborcji. Czy szef Solidarnej Polski i zarazem minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro steruje ręcznie postępowaniami dotyczącymi przerwania ciąży?

    Nie wiem tego. Ale w sprawie Justyny Wydrzyńskiej widzimy, że prowadząca proces sędzia, z powołania Ziobry, ewidentnie nie jest nam przychylna. Wszystkie kwestie dotyczące postępowania, które pojawiają się w jego toku, są rozstrzygane na naszą niekorzyść. Np. sędzia zgodziła się dołączyć do procesu Ordo Iuris jako organizację społeczną, chociaż prokurator stwierdził, że jemu jest wszystko jedno. Jeśli pani Justyna zostanie skazana, jakie to będzie miało znaczenia dla praw kobiet i dostępu do aborcji poza systemem?

    Zazwyczaj takie skazania na świecie przyspieszały liberalizację prawa aborcyjnego. Bardzo chciałabym, by w Polsce też nie poszło to na marne. Z drugiej jednak strony na pewno należy podkreślić, że wszelkie tego typu procesy i oskarżenia, a już wyrok skazujący na pewno, powodują, że osoby, które potrzebują aborcji, boją się zapytać o pomoc. Dlatego mówiąc o sprawie Justyny, podkreślamy zawsze, że osoba potrzebująca aborcji nie jest w Polsce karana. Broniarczyk: Jedyne słuszne referendum aborcyjne odbywa się w łazience nad pozytywnym wynikiem testu ciążowego Zapisz na później

    Stawka tego procesu jest bardzo duża. Jeśli Justyna zostanie skazana za pomocnictwo w przerwaniu ciąży, to będziemy mieć zabetonowane na długo, że danie komuś tabletek z ręki do ręki jest rzeczywiście pomocnictwem. I trudno będzie to zmienić w przyszłości, by luźniej interpretować art. 152 kk.

    Wyrok byłby łatką dla tabletek aborcyjnych, że są nielegalne i niebezpieczne. Naszym zdaniem takie przekazanie tabletek to ciągle danie komuś instrumentu, a nie przeprowadzenie aborcji. Decyzja, czy ta osoby weźmie tabletki, należy do tej osoby w ciąży. Równie dobrze może je włożyć do szuflady. Według Ministerstwa Zdrowia w 2021 r. przeprowadzono 107 legalnych aborcji. Dziesięć razy mniej niż przed wejściem w życie wyroku TK. Co pani o tym sądzi? I ile aborcji w Polsce wykonuje się naprawdę?

    My jako Aborcja bez Granic pomogłyśmy w aborcji 34 tys. kobiet w 2021 r. Szacujemy, że obsługujemy jedną trzecią potrzeb, co znaczy, że w Polsce aborcję ma co roku ok. 100-120 tys. osób. Biorąc pod uwagę liczbę kobiet w wieku reprodukcyjnym oraz jak w podobnej wielkości krajach wygląda zapotrzebowanie na aborcję, można mówić o takich liczbach.

    Większość kobiet kupuje tabletki od handlarzy, często narażając się na oszustwa, albo wyjeżdża na własną rękę do Słowacji, Czech, Niemiec. Ta jedna trzecia, która miała aborcję z nami, to osoby, które zdecydowały się poprosić o wsparcie. Większość jednak robi to na własną rękę, również z obawy przed stygmatyzacją.

    Co roku te statystyki rządowe były żenująco niskie, rząd robił bardzo dużo, by o aborcji wiedzieć jak najmniej. Te najnowsze dane o niemal niewykonywanych legalnych zabiegach to sygnał do społeczeństwa, że władza jest skuteczna. Można powiedzieć, że w Polsce praktycznie nie ma aborcji.

    Bardzo mnie to niepokoi, bo zapowiada, że państwo ma zamiar całkowicie zrzec się odpowiedzialności za wykonywanie aborcji i nie chce mieć z tym tematem nic wspólnego.

    Podejrzewam, że tych zabiegów w szpitalach było znacznie więcej, tylko lekarze klasyfikowali je jako poronienia czy zabieg czyszczenia macicy po zatrzymanej ciąży. Pominięcie tych danych powoduje, że szpital nie narazi się aktywistom antyaborcyjnym, z okien nie będzie widoku na furgonetki z krwawymi plakatami.

    Wszystko to oznacza, że lekarze, nawet w sytuacjach, gdy mogliby powiedzieć, że działali w ramach prawa, wolą tego nie robić i swoje działania ukrywają. Z taką postawą środowiska medycznego nie uda się nam tak s

    0
  • www.polityka.pl Dziki zachód przy granicy z Białorusią. Epitafium dla patostrefy

    Zona, która według rządzących miała chronić bezpieczeństwo miejscowych, zatruła im życie. Zakaz przebywania przy granicy z Białorusią wygasł, ale jego konsekwencje zostaną z ludźmi na długo.

    Zona, która według rządzących miała chronić bezpieczeństwo miejscowych, zatruła im życie. Zakaz przebywania przy granicy z Białorusią wygasł, ale jego konsekwencje zostaną z ludźmi na długo. Krynki, niewielka miejscowość na pograniczu polsko-białoruskim. Spod spożywczego odjeżdżają dwie wojskowe ciężarówki, paki wypchane drutem ostrzowym, czyli koncertiną. Jest 1 lipca, o północy przestał obowiązywać zakaz przebywania w ponad 180 miejscowościach w rejonie, z początku zwany stanem wyjątkowym. Niektórzy mieszkańcy już w nocy udali się na obrzeża miasta, żeby na własne oczy przekonać się, że go nie ma. – I rzeczywiście, zniknął – mówi Henryk i wyciąga telefon ze zdjęciami. Jest ciemno, światło lampy błyskowej odbija się od tablicy z nazwą miejscowości. – Wcześniej był tu czekpoint, mundurowi zatrzymywali po kilka razy dziennie, pytali, dokąd jadę i w jakim celu. Przeszukiwali samochód. A teraz ich nie ma. I chyba już nie wrócą, prawda? – pyta z niedowierzaniem.

    Kilkadziesiąt kilometrów dalej, w Białowieży, czekpointu też nie ma. Żeby to uczcić, okoliczni i miejscowi zorganizowali spacer przez wieś. Mijają tymczasowe bazy wojskowe, pomstują na wciąż obecnych tam żołnierzy z karabinami, którzy od dziesięciu miesięcy panoszą się po ich terenie. Ci w odpowiedzi uśmiechają się złośliwie, przyuczeni, by nie reagować werbalnie. Są też aktywiści, którzy mimo grożących im konsekwencji chodzili do lasu z wodą, jedzeniem i ubraniami dla uchodźców. Tych samych, których straż graniczna i wojskowi nielegalnie wypychali za białoruską granicę. Prócz szacunku dla praw człowieka aktywiści mają dziś na transparentach jeszcze jeden przekaz: „Nie dla muru”.

    Ale to hasło jest już nieaktualne. Zapora wzdłuż granicy powstała, stalowe przęsła ciągną się przez blisko 180 km. Rządzący wydają się bardzo dumni z konstrukcji. W dzień oddania do użytku 30 czerwca premier Morawiecki z ministrami spraw wewnętrznych i administracji Kamińskim i Wąsikiem zjechali do jednej z podlaskich wsi zachwalać, że „budowa zapory znacznie ograniczyła liczbę prób nielegalnego przekroczenia granicy”. Za to ograniczenie Polska zapłaciła 1,6 mld zł.

    Patostrefa Brak czekpointów cieszy miejscowych, jednak niektórym wciąż przeszkadza obecność wojska. Nic dziwnego, wraz z policją, strażą graniczną i WOT- przez ostatnie miesiące sprawowali na tym terenie władzę jak na dzikim zachodzie. – Pieszczotliwie nazywaliśmy to patostrefą – mówi „Polityce” Grażyna, przewodniczka z Białowieży. Po czym wyjaśnia, czym w praktyce była patostrefa. – Taki fragment ziemi wyjęty spod prawa. Ani to Polska, ani Europa. Ot, teren, na którym w każdej chwili możesz zostać zatrzymany (bez powodu), przeszukany (bez protokołu), legitymowany (przez mundurowego, który sam się nie przedstawia). Nie możesz się za to poskarżyć, chyba że rodzinie i znajomym przez telefon. Pokazać im to na własne oczy też było trudno, bo żeby zaprosić kogoś do strefy, trzeba było mieć zgodę od straży granicznej, a ta nie zawsze się godziła.

    Trzeba było kombinować. Katarzyna z Hajnówki, żeby wjechać do pobliskiej Białowieży, przygotowywała sobie alibi. – Na przykład zajęcia przyrodnicze dzieci. Albo urodziny bliskiej przyjaciółki, która urodzin oczywiście nie miała, ale dla zmyłki zawsze miałam w bagażniku butelkę wina.

    – Mój brat powiedział, że w ramki sobie pooprawia wszystkie te pisemne pozwolenia na przyjazd do mnie – to z kolei Eliza, która z czasem nabrała biegłości w pisaniu wniosków do straży granicznej. – Wysyłałam zdjęcia dokumentów brata i jego rodziny z uzasadnieniem, że tylko na okres świąt wielkanocnych albo długiego weekendu. Czasem dostawałam odpowiedź, że to przyjazd turystyczny, więc nie można, wtedy wymyślałam jakieś imieniny czy inne okoliczności. I czekałam, dzwoniłam, pisałam maile. Później tłumaczyłam komendantowi, że wszyscy tu znajdujemy się w trudnej sytuacji, gdy szczególnie potrzebujemy kontaktu z rodziną i przyjaciółmi. Choć czasem miałam wątpliwości, czy ich zapraszać, bo z drugiej strony pokazać im ten bajzel też nie było łatwo. Dzieci ze szkoły moich dzieci, które mieszkają w sąsiednich wioskach, nie mogły przyjechać, żeby się pobawić. Nawet tak prozaiczna sprawa jak ściągnięcie kogoś do remontu była wyzwaniem logistycznym.

    Marcin spod Krynek jakiś czas temu zamówił zboże dla swoich kur i sam najadł się wstydu. – Facet, który mi je przywiózł, mówił, że na czekpoincie przeszukiwali mu każdy worek, czy nie ma tam pochowanych uchodźców albo rzeczy dla nich. Takie historie znał do tej pory od dziadka, który opowiadał, jak za wojny Niemcy dźgali mu worki ze zbożem.

    Ale sam Marcin też miał sporo problemów z przemieszczaniem się. Wieś, w której mieszka, nie była w strefie, za to Krynki ze sklepami i jego urzędem gminy już tak. – Żeby cokolwiek załatwić, musiałem uzbroić się w pisemne potwierdzenie meldunku. Jak mundurowy był z okolicy, to wiedział, o co chodzi, i wpuszczał. Ale jak zdarzył się ktoś ściągnięty z daleka, to już nie. Po zmroku były najmniejsze szanse, że wpuszczą. Najgorzej było zimą, bo noce długie i zimno, a trzeba było czekać, aż skończą przeszukiwać samochód.

    Żołnierze Dla Elizy minione dziesięć miesięcy było najgorszym czasem w życiu. W Białowieży mieszka od 20 lat. – To miejsce było moim rajem na ziemi. Rajem, który mi odebrano. Został rozjechany wojskowymi ciężarówkami, poprzecinany koncertiną, zbrukany jakimś bezsensownym murem. A najgorsze jest to, że tak jak było wcześniej – już nigdy nie będzie. Nie da się cofnąć tego, co przez te miesiące zobaczyłam, co przeżyłam – mówi.

    Zaczęło się od tego, że wojskowi zakwaterowali się w małej sali gimnastycznej w podstawówce jej dzieci. Później wynieśli się do obozu przy szkole. Zdarzało się, że dzieciaki podczas wuefu dzieliły salę gimnastyczną z żołnierzami, którzy mieli ćwiczenia. – Raz żołnierze chcieli być tak mili, że rozdali dzieciom na placu zabaw swoje racje żywnościowe. Gdy mój syn przyniósł je do domu, powiedziałam, żeby odniósł je panom żołnierzom i powiedział, by przekazali je uchodźcom w lesie.

    Zaczęła chodzić do lasu w sierpniu, gdy na przystanku autobusowym obok swojego domu spotkała uchodźczą rodzinę. Miała przy sobie wodę i kawałek czekolady, które dała płaczącej dziewczynce w zimowej czapce. Strażnicy nie pozwolili zrobić nic więcej. Od tego czasu zawsze miała przy sobie opatrunki, coś do jedzenia i picia. Mundurowi jej za to nie lubili, często śledzili jej samochód, czy przypadkiem nie jedzie do lasu. Ona znielubiła ich z wzajemnością.

    Najgorzej wspomina żołnierzy. – Byli dosłownie wszędzie: w parku, nad rzeką, w sklepowych kolejkach lufy karabinów ocierały się o moje plecy. Zachowywali się jak panowie tego terenu: chodzili w rozchełstanych mundurach, bez czapki i emblematów, blokowali ulicę, bo chcieli sobie porozmawiać z kolegami przez szyby. Zdarzało się, że gdy rano odwoziłam dzieci do szkoły i przedszkola, oni już w sklepach stali z piwem i małpkami w rękach i rzucali kurwami na lewo i prawo. I do tego ten sprzęt: zasieki i groźne pojazdy, które nauczyłam się rozpoznawać. Dziś już wiem, jak wygląda hammer h1 i aero 4x4, jak brzmi śmigłowiec Mi-24 lecący 40 m nad głową, choć wcale nie chciałabym tego wiedzieć. Najlepsza knajpa w mieście z braku turystów zaczęła serwować kebab i frytki dla mundurowych, żeby się utrzymać.

    Dzieci Dzieci Elizy nieraz ją pytały, czy to już wojna. Szczególnie po jej wybuchu w Ukrainie, gdy zaczęły dopytywać, czy ten helikopter jest polski, czy rosyjski.

    – Specjalistką nie jestem, ale myślę, że wielu z nas ma tu objawy stresu pourazowego – mówi Grażyna. – Sąsiadka, żeby odpocząć od tego wszystkiego, wybrała się na tydzień do Białegostoku. Ale tam też się bała, nawet dźwięk samochodu jadącego po kocich łbach kojarzył jej się ze śmigłowcem.

    U dzieci widać to najwyraźniej. Żeby przerobić tę sytuację na swój sposób, dzieci Grażyny zaczęły rysować czekpointy, żołnierzy, wozy opancerzone, obozy dla uchodźców z najdrobniejszymi szczegółami. Ostatnio zrobiły drut kolczasty z plasteliny, w którą powtykały igły. – Martwię się, ale rozumiem je. Tak wygląda ich codzienność. Robią też sobie karabiny z drewna, pozwalam na to, dopóki nie ma w tych zabawach agresji – wyjaśnia kobieta.

    Z kolei dzieci Kasi najbardziej boją się policjantów. To zaczęło się kilka miesięcy temu, gdy jechali samochodem z matką i jej znajomym. To było poza strefą. Policjanci zajechali im drogę, zaczęli uderzać pięściami w szyby, krzyczeć, żeby oddać kluczyki. Znajomy Kasi jest opalony i ma brodę, policjanci wzięli go za uchodźcę, a kobietę za przemytniczkę. Dzieci płakały, policjanci krzyczeli, żeby nie utrudniać im pracy. Gdy okazało się, że mężczyzna nie jest żadnym uchodźcą, powiedzieli, że mogą jechać dalej. Bez żadnego przepraszam.

    – Takich przygód ze służbami było więcej – dodaje kobieta. – Kiedyś wieczorową porą drogę zablokowało mi wojsko, żołnierze pędzili na mnie z wyciągniętymi lufami. Proszę więc zrozumieć, jak bardzo się zdenerwowałam, gdy dzieci przyszły jednego razu ze szkoły i oznajmiły, że nauczycielka kazała im rysować laurki dla wojska. Dla wielu rodziców to nic, wolą się nie stawiać i milczeć w obawie przed konsekwencjami. Tak zostaliśmy tu wytresowani przez te miesiące. Ale ja zrobiłam awanturę. Uznałam, że nie pozwolę na wpajanie dzieciom propagandy, która wychwala ludzi reprezentujących nie prawo, a prymitywną, brutalną władzę.

    Spuścizna To, co działo się w strefie, zostanie w jej mieszkańcach na długo. Sami przyznają, że sąsiedzi stali się nieufni, mniej ze sobą rozmawiają. Nic dziwnego, wszechobecna kontrola nie sprzyja atmosferze otwartości. Zresztą nie zawsze wiadomo, co i komu można powiedzieć. Członkowie wielu rodzin pracują w straży granicznej, taka specyfika regionu.

    Eliza: – Nigdy nie zapomnę tej sytuacji. Przy kościele w centrum Białowieży pogranicznicy zatrzymali dwie rodziny uchodźcze. W torbie podróżnej pierwszej z nich znaleźli niemowlę, które rodzice przenieśli w ten sposób przez las. Druga

    0
  • „Hieny się obudziły”. Jak wykorzystuje się Ukrainki w Polsce

    www.newsweek.pl Tak wykorzystuje się Ukrainki. "Pracują ponad siły po kilkanaście godzin. Czasem bez wypłaty"

    – Każdy z nas zna kogoś, kto chętnie kogoś wykorzysta: sąsiada, piekarza, co nam sprzedaje stary chleb. Teraz ci ludzie próbują wykorzystywać Ukraińców. Hieny się obudziły – mówi Irena Dawid-Olczyk, prezeska Fundacji La Strada. Newsweek dotarł do historii Ukrainek wykorzystywanych przez nieuczciwych...

    0
  • www.polityka.pl Nacjonalistyczne Opole. Odc. 7. Krew i honor piłkarskiej Odry

    Piłkarscy chuligani i światowa gwiazda brunatnej muzyki, śledztwo ABW i promocja w pisowskich mediach – a w tle „międzynarodówka białej rasy”, czyli ostatni odcinek opolskiej części nacjonalistycznej geografii Polski.

    Piłkarscy chuligani i światowa gwiazda brunatnej muzyki, śledztwo ABW i promocja w pisowskich mediach – a w tle „międzynarodówka białej rasy”, czyli ostatni odcinek opolskiej części nacjonalistycznej geografii Polski. W naszym cyklu „Nacjonalistyczne Opole, Kowalski i Jaki” ukazały się:

    Odc. 1. Ratajczak, czyli rewizja Holokaustu Odc. 2. Co się dzieje pod świętą górą Odc. 3. Od skrajnych partyjek do muzeum „wyklętych” Odc. 4. Skąd się wzięli Kowalski i Jaki Odc. 5. Doktor narodowo-radykalny Odc. 6. Janusz Kowalski, jakiego nie znacie

    Po latach upadku powoli podnosi się piłkarski klub Odra Opole. Dzięki protekcji opolskich polityków obozu PiS znajdują się nowi sponsorzy, w większości spółki skarbu państwa. Odra będzie mieć też nowy stadion – ma zostać wybudowany do końca 2024 r. i kosztować 208,7 mln zł. Przyjrzyjmy się, kto trzęsie trybunami i jakie środowiska znaczą tam najwięcej.

    Missisipi Odra Opole Złoty czas Odra Opole przeżywa od lat 50. do końcówki 70. Na mecze zjeżdża cała okolica, stadion i pobliskie dachy czy drzewa pełne są kibiców. Gazety piszą o 20-tysięcznej widowni. Pojawiają się też pierwsi szalikowcy. Na Ziemie Odzyskane przenoszą się dawne konflikty z Kresów Wschodnich. Opolscy niebiesko-czerwoni kontynuują tradycje lwowskiej Pogoni, Śląsk Wrocław innego klubu ze stolicy Galicji Wschodniej – Czarnych. Ostry konflikt między chuliganami obu zespołów trwa do dziś. W końcówce PRL piłkarska pozycja Odry słabnie. W latach 90. zespół ląduje w III lidze.

    W tym czasie na stadionach w całej Polsce coraz bardziej widoczni stają się skinheadzi. Ekonomiczne turbulencje transformacji, duże bezrobocie i upadek przemysłu produkują rosnącą grupę wściekłej młodzieży, która widzi swój brak perspektyw. W takim środowisku łatwo zapuszczają korzenie radykalne ideologie. Opustoszałe trybuny dołującej w tabelach Odry opanowują chuligani. Wśród nich zaś wybija się grupa, o której wprost można napisać: neonaziści.

    Zespół może i dołuje, zalicza kryzys, ale chuligani stają się liderami zupełnie innej ligi i wygrywają kolejne ustawki. Agresywni skinheadzi z Opola stają się widoczni – zyskują sławę jako bezwzględni i skorzy do bójki. Kolejne mecze kończą się interwencjami policji. Sypią się kolegia, kilka osób trafia do więzienia.

    Najbardziej agresywne są starcia z chuliganami Śląska. Wybijają się grupy Aryjscy Chuligani i Last Drakkar. We Wrocławiu ustawiają się na trybunach w żywą swastykę. Po meczu ze Śląskiem na ulicach Opola dochodzi do walk. Zniszczone zostają cztery radiowozy. Na stadionie wywieszona jest wielka flaga z napisem „Missisipi Odra Opole”. Po lewej stronie jest sztandar skonfederowanych stanów Południa USA z 1863 r., obok zakapturzony członek Ku Klux Klanu. Kolejna flaga ma napis „Aryjscy chuligani”.

    Starcia z policją kończą kolejne mecze: w Bydgoszczy, Katowicach, Poznaniu i Wrocławiu. Kibice używają kamieni, policja gumowych kul i armatki wodnej. Chuliganów Odry widać regularnie na organizowanym przez neofaszystowski NOP Marszu Patriotów. Na jednym z meczów podczas symbolicznej minuty ciszy ku czci zmarłego premiera Tadeusza Mazowieckiego skandują: „Jednego Żyda mniej!”.

    Dobrobyt białej rasy Regularnie atakowani są również czarni piłkarze klubów z regionu. W Strzelcach Opolskich Aryjscy Chuligani w 30 atakują w jednej z restauracji kilku czarnych piłkarzy klubu LZS Piotrówka. Bandyci obrzucają ich wyzwiskami „czarnuchy” i „bambusy”, uderzają pięściami i butelkami. Jedną z nich zostaje trafiony w głowę kameruński zawodnik Éric Tala. Kiedy traci przytomność i osuwa się na ziemię, otrzymuje kolejne ciosy. Pobici zostają także m.in. pochodzący z Zimbabwe Andrew Tarukwasha i Shaun Musa Jenitala oraz Brazylijczyk Galdino. Hospitalizowanych jest dwóch graczy LZS Piotrówka.

    Aryjscy Chuligani to nie tylko samodzielna grupka neonazistów, ale oczko w międzynarodowej siatce. Kluczowa okazuje się flaga, którą rozwieszają na jednym z meczów. To bardzo specyficzny czerwono-biało-czarny sztandar z gotycką czcionką układającą się w napis „Śląsk Opolski zawsze polski”. To kolory flagi Trzeciej Rzeszy, a ta konkretna wzorowana jest na logotypie organizacji Blood and Honour (Krew i honor). To nazistowska międzynarodówka o luźnej strukturze, analogicznej do ISIS i Al-Kaidy. Określa się jako „ogólnoświatowa panaryjska organizacja zajmująca się walką o przetrwanie i dobrobyt białej rasy”. Jej nazwa pochodzi od motta Hitlerjugend (niem. Blut und Ehre), członkowie głoszą „biały nacjonalizm”, „białą supremację” i „biały separatyzm”, czyli nazizm, rasizm i apartheid.

    Dla połączenia tego środowiska z miejscowymi kibolami kluczowy jest rekonstruktor i budowlaniec, a po godzinach od wielu lat lider miejscowych chuliganów stadionowych Krzysztof F., ps. „Fornal”. Ma na koncie wyroki za pobicie i jest stałym gościem imprez tej siatki. Bywa również w Londynie na meczach Chelsea London i jest sympatykiem grupy Head Hunters, zrzeszającej neonazistowskich kibiców tego klubu. Także jego syn Patryk F. ma już na koncie pobicie. Wraz z trójką znajomych zaatakował czarnego piłkarza Odry Senegalczyka Papę Sambę Ba.

    Od Konkwisty przez Monar po Obłęd Piłkarscy chuligani to tylko jedna z głów opolskiego Krew i Honor. Inne są dużo bardziej widoczne i znane, zarówno w Polsce, jak i za granicą. Tu przeniósł się trzon dawnej Konkwisty 88, czyli zespół Obłęd. Dziś muzycy zmagają się z prokuratorskimi oskarżeniami o promocję ustroju faszystowskiego. Przyjrzyjmy się, co ściągnęło na nich zainteresowanie ABW.

    Kiedy wyrosła ze środowiska pierwszych polskich neonazistowskich skinheadów dolnośląska Konkwista rozpadała się na przełomie lat 90. i zerowych, niewielu sądziło, że jej muzycy kiedyś się jeszcze spotkają. Część, jak Robert O., ps. „Kadi”, wróciła do dawnych projektów, jak neonazistowski Nowy Ład. Konkwista jednak rozpadła się przede wszystkim przez narkotyki. Gitarzysta Wojciech M., ps. „Czerwony”, zaczął brać heroinę, leczył się długo w Monarze, a później pracował w punkcie tej organizacji w Częstochowie, gdzie rozdawał czyste strzykawki uzależnionym i prowadził zajęcia terapeutyczne.

    W międzyczasie Kadi przeniósł się pod Opole, gdzie założył z sukcesami firmę budowlaną (stawia wiadukty i mosty). Kiedy jednak Czerwony na dobre uwolnił się od heroiny, dawni koledzy postanowili wrócić do grania. Do pomocy wzięli perkusistę Nowego Ładu Pawła K. i zaczęli występować jako Odwet 88. Dwie ósemki to dwie ósme litery alfabetu – HH, w neonazistowskim kodzie skrót od „Heil Hitler!”. Oficjalnie zespół nie ma nic wspólnego z nazizmem, a za tego typu „insynuacje” grozi sądem. Z kim więc w Polsce i w świecie koncertują opolscy muzycy?

    Biali internacjonaliści Im dalej od Polski, tym mniej Obłęd kryje się ze swoimi ideologicznymi sympatiami. W Londynie wraz z Fornalem i kolegami z dolnośląskiej sekcji Krew i Honor bywają regularnie na meczach, utrzymując bliskie kontakty ze środowiskiem neonazistowskich kibiców Chelsea Londyn – Head Hunters. Uczestniczą też w memoriałach innej tragicznie zmarłej ikony neonazizmu – założyciela Blood and Honour Iana Stuarta Donaldsona. Grali nawet na organizowanej w Londynie „urodzinowej imprezie” Adolfa Hitlera z muzykami najważniejszych zespołów sceny neofaszystowskiej: No Remorse i Screwdriver, wykonując utwory Konkwisty.

    W Czechach wystąpili z innymi skinheadzkimi kapelami na skrajnie prawicowym festiwalu Patriot Rock. Mieli grać na ukraińskim Fortress Europe i węgierskich Dniach Honoru. Na pierwszy nie dojechali, zostali zatrzymani na granicy. Mieli towarzyszyć na scenie zespołowi Blue Eyed Devils, którego jeden z muzyków Wade Page dokonał kilka lat wcześniej rasistowskiego ataku na świątynię Sikhów w Oak Creek w stanie Wisconsin. Zabił osiem osób. Gdy został otoczony przez policję, popełnił samobójstwo. Ten drugi festiwal, upamiętniający żołnierzy Wehrmachtu i Waffen SS broniących Budapesztu przed wojskami ZSRR, w ostatniej chwili wstrzymały węgierskie władze.

    W innych krajach poszło im lepiej, bo koncertowali na imprezach środowiska Krew i Honor m.in. we Francji, Finlandii, Włoszech i Serbii. Ich utwór znalazł się też na międzynarodowej składance w hołdzie greckiemu neofaszystowskiemu Złotemu Świtowi, razem z kawałkami rosyjskiego Kolovratu, ukraińskiej Sokyry Peruna, białoruskiego Molota i estońskiego PWA (Preserve White Aryans).

    Obłęd po polsku Także w Polsce Obłęd stanowi kluczowy element lineupu imprez Krew i Honor. Zagrali m.in. na kilku memoriałach odbywających się ku pamięci zmarłego w wypadku Mariusza Szczerskiego, ps. „Szczery”, wokalisty innej neonazistowskiej legendy – zespołu Honor. W Gdańsku wystąpili w pubie Wolne Miasto, miejscu spotkań chuliganów Lechii Gdańsk, i na festiwalu organizowanym przez wspierającą ekstremizm firmę odzieżową Gungnir.

    Jej właścicielem jest Grzegorz H., ps. „Śledziu”, po godzinach lider bojówki chuliganów Lechii Gdańsk, z łącznie prawie 14 latami osadzenia na koncie. Ma on na ciele wytatuowanych pięć swastyk, wielki krzyż celtycki, wizerunek Hitlera i motto SS: Meine Ehre heißt Treue (niem. „Moim honorem jest wierność”). Na meczach Lechii regularnie pojawiały się przez lata sztandary z wizerunkiem Rudolfa Hessa i „rycerzy” Ku Klux Klanu. Muzycy Obłędu są także zaprzyjaźnieni z byłym nazistowskim skinheadem Olgierdem L., ps. „Olo”, określanym przez media liderem trójmiejskiego środowiska przestępczego.

    Na Dolnym Śląsku zespół regularnie występował także w imprezach organizowanych przez lokalną odnogę Krew i Honor, której liderzy Piotr G., ps. „Dziki”, i Krzysztof S., ps. „Słowik”, niedawno usłyszeli zarzuty w procesie o promocję ustroju faszystowskiego. Obłęd koncertował tam m.in. z niemieckim Strafmass, którego muzycy byli przez niemieckich antyfaszystów wiązani z serią napadów na mieszkania imigrantów w Bremie, czy estońskim PWA, którego płyta zaczyna się nagraniem przemówienia Hitlera, a jej okładkę zdobi wizerunek Rudolfa Hessa.

    Inny zespół dzielący dolnośląską scenę z Obłędem, ukraińska Sokyra Peruna, Hessowi zadedykował całą płytę. Dla śląskiej sekcji

    0
10 Active users